FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Trochę klonusowatości Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Klonus
Obserwator



Dołączył: 06 Kwi 2007
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Czw 22:30, 18 Cze 2009 Powrót do góry

„Kto mógł przypuszczać, że te dzikusy tak dbają o swego boga?”
Detric stał niespokojnie w wąskim przejściu. Kamienne ściany wydawały się w półmroku zimne i wilgotne, ale pustynne powietrze, wpadające z końca korytarza z pewnością już dawno je osuszyło. Detricowi zdawało się, że w palącym blasku słońca, dochodzącym z kierunku, do którego był prowadzony, widzi ostatnie kłęby pary uchodzące w pustynną nicość. A może to złudzenie wywołane przez temperaturę? Cień niby zapewniał nieco odpoczynku od żaru, jaki lał się z nieba, ale nie poprawiało to sytuacji osoby, która nie nawykła do tak ostrego klimatu.
Że też komuś chciało się tu żyć... A jednak słudzy i wyznawcy twardej ręki boga Demera uwili sobie tu spore gniazdko. Demerion był stolicą czcicieli kultu, który za cel życia stawiał doskonalenie fizyczne, niekończące się zmagania i walkę z przeciwnościami. „Co nas nie zabija, umacnia nas.”* - mówili. Detric nie wiedział, czy jego również umacnia taki klimat. Wątpił również, czy go on nie zabija. Każdy dzień na tej bezkresnej pustyni dawał mu się coraz bardziej we znaki. Co prawda przed wyruszeniem na tę wyprawę nie miał wielkiego wyboru – był poszukiwany w większości ościennych królestw – miał jednak dziwne wrażenie, że mógł trafić lepiej.
Ba, chyba nie mógł trafić gorzej. I do tego ci kultyści. Wyznawcy Demera większość swego bogactwa powierzali swojemu bogowi. Świątynie były pełne złotych mieczy i tarcz, zbrój i oręża wszelakiej maści. Do tego byli tak pewni swojej wiary, że wszystkich tych dóbr nikt nie pilnował. Dla wprawnego złodzieja była to idealna okazja. Któż jednak mógł przypuszczać, że wyznawcy Demera znają chyba na pamięć każdą broń mu powierzaną. Nic nie dało tłumaczenie paserowi dalekiej drogi, jaką miał przejść złoty sztylet, ani inne bajki, jakie miał w zanadrzu Detric na potrzeby takich sytuacji. Od razu wezwano straże i młodzieniec znalazł się tu.
Stary kuternoga prowadził go właśnie na wielką arenę, położoną w środku miasta. Okazało się bowiem, że Demerianie mieli jeszcze jedną dziwaczną tradycję: wszelkie sprawy karne odbywały się w trybie tzn. Sądów Bożych. Oskarżyciel stawał naprzeciw oskarżonego i walczyli tak długo, aż któryś nie wygrał. Zasady niby proste, ale w takim sądzie Detric nie miał szans. Mały i słaby całe życie ćwiczył raczej zwinność palców przeszukujących cudze kieszenie. Nie mógł równać się z kimś, kto od dzieciństwa (o ile takowe tu w ogóle istniało) siłował się w różnych starciach.
Spojrzał na kuternogę. Przez chwilę przyszła mu myśl, by wykorzystać kalectwo starca i uciec. Szybko porzucił ten pomysł. Dokąd by uciekł? Wokoło jedynie piach i słońce zabijające wszystko, co zechciało się z nim zmierzyć.
- Więcej wiary, chłopcze. Walka cię wzmocni – odezwał się starzec.
Detric odpowiedział u dziwnym grymasem ironicznego uśmiechu.
- Przecież nie mam szans z jakimś wielkoludem, którego na mnie naślecie. Już mogliście mnie po prostu ściąć. Na jedno wyjdzie.
- Skoro się już poddajesz nie masz prawa żyć – powiedział z obrzydzeniem kuternoga i drzewcem topora wypchnął młodzieńca na arenę. – Niech dźwięk walki cię prowadzi – dodał cicho, jakby nie wierząc, że cokolwiek dadzą te słowa.
Słońce momentalnie owładnęło złodziejaszkiem. Przez dobra chwilę nic nie widział. Nie przeszkodziło to jednak surowej naturze dobrać się do niego. Jeszcze nie odzyskał wzroku, już czół, że skwar wydusza z niego resztki sił, jakie zachował po zatrzymaniu. Osłonił dłonią oczy, by szybciej przekonać się, w jak żałosnej sytuacji się znalazł. W końcu dostrzegł mur otaczający arenę. Jasny piaskowiec wyglądał stąd jak wydmy usypane jakimś cudem w pionowe ściany. Na środku stał jakiś wielkolud. Detric rozpoznał w nim strażnika świątynnego. Widocznie musi udowodnić, czego jest wart.
„Za wiele nie udowodni” – pomyślał coraz bardziej przerażony młodzieniec.
Jego przeciwnik chwycił broń. Detric przysiągłby, że jest to miecz dwuręczny, ale jego oponent trzymał go w jednej ręce i dość dobrze nawet sobie nim radził. Złodziej również wyciągnął niewielki miecz, który otrzymał, wchodząc na arenę. „Kolejna ironia” – pomyślał.
Strażnik ukłonił się w kierunku murów. Dopiero teraz Detric przyjrzał się im na tyle dobrze, by zauważyć na nich widownię. Widocznie całe miasto przyszło zobaczyć walkę. Niewiele się napatrzą...
Strażnik ruszył do boju. Uniósł wysoko miecz i natarł na chłopaka. Ten szybko, niemal odruchowo, skulił się i rzucił wprzód, by uniknąć cięcia. Miecz, jaki trzymał w ręce lekko odszedł w bok i uderzył w zbroję strażnika. Detric omal nie upuścił przy tym swojego oręża. Wstał szybko i się odwrócił, zadowolony, że przeżył pierwszy atak. Strażnik szybkim obrotem przeciął powietrze, chyba w obawie przed kontratakiem młodzieniaszka.
Znów stali naprzeciw siebie. Tym razem rycerz wyprowadził poziome cięcie. Detric chciał się cofnąć, ale potknął się i runął na plecy. Ostrze strażnika przeszło tuż nad nim. W tym jednak momencie Detric zobaczył przed sobą niczym nie chroniony bok przeciwnika. Szybko wstał i niemal rzucił się, by zadać chociaż jakąś ranę. Miecz raczej drasnął przeciwnika, niż go ugodził, ale chyba ten to odczuł, gdyż syknął cicho i szybko odrzucił rękę do tyłu, by zasłonić odsłonięty bok. Przy okazji uderzył złodziejaszka nagolennikiem z taką siłą, że ten potoczył się kilka metrów i upadł na ziemię.
Otarł twarz. Cała lepiła się od potu, a ziarna piasku wrzynał się w skórę jak miliony igiełek. Wstał. Nie poszło mu to już tak dobrze, jak na początku walki. Palące słońce zbierało swoje żniwo, a do tego po uderzeniu Detric czuł się nieco oszołomiony. Strażnik już stał naprzeciw niego. Trzymał miecz w obu rękach, co świadczyło, że chyba walka dobiega końca. Może i lepiej...
Strażnik ruszył. Uniósł wysoko miecz i zaatakował od góry. Detric odskoczył w bok, by uniknąć trafienia. Wielkolud obrócił się i wyprowadził płynnie niskie poziome cięcie. Złodziej ostatkiem sił zmusił się, by się podnieść i przeskoczyć nad nadciągającym ostrzem. Dopiero teraz zauważył, jak szybko odchodzą mu siły. Słońce zabierało mu życie w coraz większych ilościach i to jego chyba powinien się młodzieniec bardziej obawiać od swojego przeciwnika.
Znalazł się przy nogach strażnika. Ten chciał wykonać silne kopnięcie, ale Detric wbił mu w ostatniej chcieli miecz w kolano. Strażnik zawył głośno. Puścił miecz i jedną ręką odrzucił młodzieńca, jakby to był niepotrzebny drobiazg, który w chwili obecnej jedynie przeszkadza w czymś o wiele ważniejszym. Przez chwilę Detric nie wiedział, co się dzieje. Początkowo czuł się lekko, chyba leciał, później kilka silnych uderzeń i zarył twarzą w gorącym piasku pustyni.
Nie wstanie już. Spróbował się dźwignąć na rękach, ale zdołał jedynie ułożyć je w odpowiedniej pozycji. Odmówiły posłuszeństwa, gdy miały podnieść ciało choć o kawałek. Kolejna próba. Obrócił się na plecy. Przed oczami miał białą, jaskrawą, niemal żrącą plamę. Otarł oczy z potu. Nic nie dało.
Usłyszał szczęk...
A więc jego przeciwnik już się zabiera do zakończenia walki. Ciekawe, czy dopiero podchodzi, czy już uderza w namiastkę zbroi, w jaką wyposażono młodzieńca, który już nie jest w stanie odczuwać bólu.
Kolejny szczęk...
Tym razem było głośniej. Znaczy, że chyba dopiero się zbliża. Ma zranioną nogę, więc pewnie trochę mu to zajmie.
Następny szczęk...
Dźwięk coraz głośniejszy. Młodzieniec podniósł głowę, by choć spojrzeć, ile czasu mu zostało. Nic nie widział.
Kolejny szczęk...
Tym razem dźwięk był tak głośny, że śmiało można go było nazwać hukiem. Otarł twarz. Przeciwnik nie stał nad młodzieńcem, nawet się nie zbliżał. Stał i patrzył.
Huk...
To strażnik uderzył mieczem o zbroję. Co on robi? Pokazuje swoją wyższość?
Huk...
Dopiero teraz doszło do Detrica, że dźwięk dochodzi raczej od murów areny, niż z jej środka.
Huk...
Czego chcą? To oczywiste – końca tego widowiska. Tragicznego końca dla Detrica.
Huk...
Tylko czemu strażnik nie podchodzi?
Huk...
Dopiero teraz Detrica oświeciło – „Niech dźwięk walki cię prowadzi.”
Huk...
Chodziło, by czerpał z tego szczęku. Szczęku tysięcy mieczy uderzających o tysiące zbrój.
Huk...
Musiał się zagubić w tym dźwięku. Oddać mu się bez granic.
Huk...
Musiał porzucić samego siebie, by przetrwać.
Huk...
Musiał... wstać.
Huk...
Wstał.
Huk...
Podniósł miecz.
Huk...
Ruszył...
Huk...



* „Sprüche und Pfeile” Fryderyk Nietzsche


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dru, Bezlitosny Pogromca
Wielki grafoman JA&F
Wielki grafoman JA&F



Dołączył: 01 Sty 2007
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jaworzno
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Pią 20:36, 19 Cze 2009 Powrót do góry

Ciekawie się zapowiada to opowiadanie. Już samo rozpoczęcie daje dużo do myślenia. Jest co prawda wspomniane czemu bohater znajduje się w celi ale i tak zostaje szerokie pole manewru dla wyobraźni jak wyglądało całe to zajście. Opis walki bardzo dobry moim zdaniem (chociaż mogła by być trochę dłuższa Very Happy ). Końcówka świetna.

Pozostaje mi tylko czekać na więcej.

P.S. Pojawiło się kilka literówek (przeważnie jest to nieuniknione przy dłuższym tekście) ale raczej nie przeszkadzają w czytaniu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Klonus
Obserwator



Dołączył: 06 Kwi 2007
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Wto 16:00, 23 Cze 2009 Powrót do góry

Ciągu dalszego raczej nie będzie. To jeden z moich nawyków - otwarte zakończenia Razz
Będe wdzięczny za wypisywanie wszystkich błędów, literówek itd. Może i nie będę zmieniał całgo opowiadania, bo się charakter którejś postaci nie zgadza, ale wolałbym mieć to co mam przynajmniej poprawnie napisane Razz
A teraz coś, nad wysłaniem czego się trochę zastanawiam (ale nie mam czasu na dokończenie). Miłej lektury Smile


Podobno wojna się nie zmienia. Pomimo wynajdywania nowych technik, nowoczesnych technologii i wymyślnych strategii sprowadza się ona do prostego wygrać lub przegrać. Ta wojna była inna. Podobnie jak we wszystkich poprzednich i w tej ludzie wystąpili przeciwko sobie, a środki do jakich się posunęli były nie tylko śmiercionośne, ale po prostu nieludzkie. Nie to wyróżniało ten konflikt od poprzednich. Ta wojna dla odmiany nie skończyła się...
Podobno ludzie zawsze są tacy sami. Gdy znajdują się w dużej społeczności, zawsze dochodzi do tarć na tyle dużych, by wywołać otwarty konflikt. Jednocześnie człowiek nie jest przystosowany do życia w pojedynkę. Jest zbyt dużym indywidualistą, by żyć w grupie, ale też zbyt słaby, by żyć samotnie. Dlatego historia ludzkości obfituje w różnego rodzaju konflikty, a krew ludzka niemal równie często rosi ziemię co deszcz.
A jednak jest coś takiego w człowieku, co pozwala przeżyć całej ludzkości. Chyba jako jedyny organizm na świecie, patrzy on w miejsca dla niego niedostępne i cele niemal nie do zrealizowania i osiąga je. Człowiek w zadziwiający sposób potrafi wykorzystywać otaczający go świat, by stworzyć sobie swój własny – taki, w którym może przeżyć.


Słońce przeszło już przez najwyższy punkt, jaki miało zająć tego dnia na niebie. Opromieniało blaskiem ziemię i tylko niewielkie połacie cienia chowały się przed nim za sterczącymi nieregularnie ruinami miasta. Gruz zburzonych budynków przysypywał większość ulic, a potłuczone szkło, wystające resztki prętów i inne śmieci stanowiły krwawą pułapkę dla nieostrożnego piechura. Na szczęście nie wiał wiatr. Zwykle unosił w powietrze piasek lub lekkie śmieci i z niezwykłym umiłowaniem rzucał się z nimi na każdą napotkaną istotę żywą. Jeszcze na większym pustkowiu wiatr zwykle wiał z jednej strony, więc osłaniając się umiejętnie płaszczem można było zniwelować jego efekty. W mieście jednak wicher doznawał nowego życia. Wirował wokół wystających kikutów, będących niegdyś budynkami. Uderzał z zaskoczenia. I niósł sobą więcej śmieci niż można by przypuszczać. Dziś na szczęście nie wiało.
Grupę ludzi przemierzających ruiny można było uznać za typowy przykład tego, co zostało z globalnej społeczności ludzkiej. Tego typu gromadki nazywały się klanami i w większości łączyły ich członków więzi pokrewieństwa. Kilku osobników bardziej oddalonych od reszty klanu stanowiło zwiad. Pozostali z kilkunastoosobowej grupy szło jako trzon grupy osłaniając parę mułów, osłów czy innych zwierząt pociągowych targających cały majątek klanu. Dzieci maszerowały pośród zwierząt obserwując starszych i ucząc się roli, jaką będą musiały przejąć w przyszłości. Wśród nich znajdował się Promiusz.
Młody szatyn nosił zieloną koszulę prawdopodobnie przekazaną mu po dziesięciu innych osobach z klanu, które z niej wyrosły i spodnie w podobnym stanie. Nade wszystko ważniejsze jednak było, co trzymał w ręku. Pistolet maszynowy, który dumnie dzierżył, świadczył, że młodzieniec został już uznany przez resztę grupy za dość dorosłego, by zadbać o bezpieczeństwo swoje i klanu.
Promiusz był jednak mocno zdenerwowany. Musiał podróżować z dzieciakami, co było dla niego równe degradacji do tej „grupy społecznej”. Nie zasłużył na taką degradację. A wszystko przez jeńca. Jeniec nie był lubianym osobnikiem w grupie. Jadł, pił, jednocześnie nie dając nic w zamian. Nie można było na nim polegać, w końcu nie należał do klanu. Do tego trzeba o było pilnować, co dodatkowo osłabiało grupę. A jednak jeńca można było wymienić. Zwykle wymiana dawała spore profity, które rekompensowały wszelkie trudy jego dostarczenia, zwłaszcza w obecnym czasie, kiedy wszystkiego brakowało.
A ten jeniec wydawał się obiecujący. Dobrze odżywiony, choć nie gruby, nosił ubranie, które wyglądało na zadziwiająco nowe w tych czasach. Włosy miał równo przystrzyżone, czyste jakby co dzień mógł brać kąpiel. Jednak największym jego atutem było, że dokładnie wiedział, gdzie znajduje się jego klan. To trochę dziwne, bo uważał, że ta grupa nigdy się nie przemieszczała. To było bardzo dziwne. Jak mogła przeżyć grupa, która nie zmieniała swojego położenia? Jak znajdowała jedzenie, amunicję? Była łatwym celem dla innych klanów. Ciągła mobilność klanów była podstawą ich istnienia, podobnie jak liczebność ich członków, czy sposób rozdziału obowiązków wewnątrz grupy. Promiusz nie mógł zrozumieć tego w opowiadaniach jeńca. Z resztą wielu rzeczy nie mógł pojąć w tym, co niski brunet, którym musiał się zajmować już od jakiegoś czasu, opowiadał. Starsi mówili, że to działanie na umysł mające osłabić klan, więc Promiusz przestawał zwracać uwagę na opowiadania jeńca, lecz nie raz dał się wplątać w jego dziwaczne dyskusje.
- Jaki mamy dziś dzień? – nagle spytał brunet.
- Co? – zdziwił się Promiusz.
- Rzeczywiście, daty dla was nie mają najmniejszego znaczenia. Kiedy mnie znaleźliście?
- Schwytaliśmy cię – poprawił go młodzieniec – dziewięć dni temu.
Jeniec chwilę poruszał ustami bezgłośnie z zamkniętymi oczyma, po czym otworzył je nagle i powiedział podekscytowany.
- Dziś mamy Święto Pokoju. Na pewno jest wspaniała parada...
Promiusz spojrzał na jeńca ze zdziwieniem. Zaczynał podejrzewać, że ten dostał obłędu, co zmniejszało jego wartość podczas wymiany. To byłaby bardzo zła wiadomość.
- Święto Pokoju? Nie zauważyłeś, że mamy wojnę?
- Nie wszędzie panuje wojna. – wzrok jeńca stał się odległy, nieobecny. Promiusz uważał, że jest on jedną z oznak szaleństwa. Gdy jeniec tak patrzył, zaczynał snuć opowieści nie z tego świata. Opowiadał o równinach, na których jedzenie rośnie w ilościach przekraczających możliwość spożycia przez plemię. Mówił o dziwnych zwyczajach jego dziwacznego, stacjonarnego klanu. Promiusz nie słuchał już tych opowieści. Dla niego były to jakieś bajki ze świata obłędu, choć sam przed sobą ukryć nie mógł, że miło by było żyć w świecie, gdzie robiąc krok nie musisz się obawiać, czy przeżyjesz dość długo, by zrobić następny.
Nagle Bruno, przywódca klanu, podniósł rękę, co oznaczało stan gotowości. Wszyscy uzbrojeni podnieśli broń tak, by w każdej chwili móc jej użyć. Bruno patrzył dłuższą chwilę na jeden z pobliskich budynków. Nie dostrzegł tam spodziewanego znaku od zwiadowcy. Spojrzał w drugą stronę. Również tam nie było zwiadowcy, który mógłby wyjaśnić zniknięcie tego pierwszego. Kiwnął na Marco. Ten chyłkiem ruszył w stronę zabudowań, by sprawdzić, co nie pozwala zwiadowcom spełniać swych obowiązków. Gdy tylko dotarł do linii zabudowań czerwona smuga przeszyła jego głowę pozostawiając w niej sporej wielkości dziurę. Wszyscy zaczęli strzelać w tamtą stronę. Nikt co prawda nie widział celu, ale wszyscy mieli nadzieję, że choćby jakaś zabłąkana kula wymierzy zabójcy sprawiedliwość. Po chwili Bruno podniósł rękę i wszyscy wstrzymali ogień. Przyjrzał się budynkowi, w kierunku którego przed chwilą wypuścili cały grad ołowiu. Ciszę, które nastała nagle przerwało syknięcie. Bruno opadł nagle na kolana, po czym legł na ziemie w niewielką kałużę, jaka zdołała już się utworzyć z jego krwi. Wszyscy spoglądali dookoła w poszukiwaniu miejsca, z którego padł strzał. Wtedy syk powalił Marię. Następny był Andre. Wszyscy chowali się nie wiedząc przed kim, a nawet z której strony powinni mieć osłonę. Syknięcia odzywały się co chwila dziesiątkując klan. Zwierzęta w popłochu zerwały się z uprzęży i uciekły gdzieś. Wszyscy porozdzielali się tak, że po chwili Promiusz nie widział już nikogo ze swojego klanu.
Wtem zobaczył przed sobą wielkiego żołnierza, całego odzianego w zbroję i z hełmem na głowie. W ręku trzymał potężny karabin, jakiego Promiusz nigdy w życiu nie widział. Ciężko zbrojny ruszył ku chłopakowi. Ten rozpaczliwie zaczął rozglądać się za jakąkolwiek zasłoną. Jego wzrok natrafił jedynie na jeńca. Co dziwne, nic mu się nie stało. Z przerażeniem na twarzy oglądał to, co wokoło niego się działo, jednak jego widocznie zbrojni unikali jako celu. Promiusz szybko stanął za nim. Jedną ręką objął szyję jeńca, drugą wycelował broń wprost w skroń przetrzymywanego.
- Nie zbliżaj się – krzyknął.
Zbrojny mimo wszystko wycelował karabin i... nastała chwila wahania. Promiusz tuż obok usłyszał cichy dźwięk przeładowania tuż obok. Odwrócił tam wzrok. Stał tam drugi żołnierz w identycznej zbroi. Celował niego i... nacisnął spust.
Promiusz również chciał strzelić, gdy odkrył, że nie może ruszyć palcem. Nie mógł ruszyć całą ręką. Broń wypadła z bezwładnej ręki. Nogi zrobiły się jak z waty. Jeniec wyrwał się z uścisku. Odwrócił głowę i ze łzami w oczach krzyknął:
- Przepraszam!
Promiusz osunął się w ciemność.


Gdy otworzył oczy, w oddali majaczył błękit. Usłyszał głos:
- Napij się wody.
Nie próbował się sprzeciwić. Czuł się za bardzo zmęczony. Wypił kilka łyków. Wzrok wolno odzyskiwał ostrość. Przechylił z lekkim bólem szyi głowę. Obok siebie zobaczył jeńca, który jeszcze niedawno był powierzony jego pieczy. Zerwał się na równe nogi... nie, nie zdołał się ruszyć. Coś trzymało jego ciało.
- Nie ruszaj się na razie. Jeszcze nie doszedłeś do siebie.
Jego twarz była spokojna, a jednak nie taka, jaką zapamiętał ją z wędrówki. Była pełna bólu. Uśmiechała się miło, ale śmiech ten był wymuszony.
- Jestem... – zaczął Promiusz, ale zaschło mi w ustach. Spróbował jeszcze raz – Jestem jeńcem?
- Nie – odparł szybko „jeniec” – Tak naprawdę nie. Przetrzymamy cię jedynie, aż wydobrzejesz. Później sam będziesz musiał zdecydować.
- Mój klan... – zaczął znów.
- Niestety – z twarzy „jeńca” zupełnie zszedł uśmiech – Nie udało nam się wstrzymać Strażników na czas. Obawiam się, że nie zdołaliśmy odnaleźć nikogo żywego.
Promiusz zamknął oczy. Cały jego klan zginął. Co teraz zrobi? Od zawsze polegał na klanie. Był przyczyną i celem życia. Teraz został sam.
- Musi odpocząć – odezwał się miękki głos gdzieś z oddali.
- Rozumiem – zabrzmiał głos „jeńca”.
Promiusz nie otworzył oczu, ale czuł, że tamten odszedł. Sam znów osunął się w ciemność.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gothar
Duch



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 3006
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:55, 23 Cze 2009 Powrót do góry

Wyślij mi to, proszę, w wersji Wordowej na mejla (ajz [at] g.pl), a zrobię Ci korektę. ;]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gothar dnia Wto 16:56, 23 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin