FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Opowieść z Demerionu Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Klonus
Obserwator



Dołączył: 06 Kwi 2007
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Nie 22:13, 27 Kwi 2008 Powrót do góry

„Kto mógł przypuszczać, że te dzikusy tak dbają o swego boga?”
Detric stał niespokojnie w wąskim przejściu. Kamienne ściany wydawały się w półmroku zimne i wilgotne, ale pustynne powietrze, wpadające z końca korytarza z pewnością już dawno je osuszyło. Detricowi zdawało się, że w palącym blasku słońca, dochodzącym z kierunku, do którego był prowadzony, widzi ostatnie kłęby pary uchodzące w pustynną nicość. A może to złudzenie wywołane przez temperaturę? Cień niby zapewniał nieco odpoczynku od żaru, jaki lał się z nieba, ale nie poprawiało to sytuacji osoby, która nie nawykła do tak ostrego klimatu.
Że też komuś chciało się tu żyć... A jednak słudzy i wyznawcy twardej ręki boga Demera uwili sobie tu spore gniazdko. Demerion był stolicą czcicieli kultu, który za cel życia stawiał doskonalenie fizyczne, niekończące się zmagania i walkę z przeciwnościami. „Co nas nie zabija, umacnia nas.”* - mówili. Detric nie wiedział, czy jego również umacnia taki klimat. Wątpił również, czy go on nie zabija. Każdy dzień na tej bezkresnej pustyni dawał mu się coraz bardziej we znaki. Co prawda przed wyruszeniem na tę wyprawę nie miał wielkiego wyboru – był poszukiwany w większości ościennych królestw – miał jednak dziwne wrażenie, że mógł trafić lepiej.
Ba, chyba nie mógł trafić gorzej. I do tego ci kultyści. Wyznawcy Demera większość swego bogactwa powierzali swojemu bogowi. Świątynie były pełne złotych mieczy i tarcz, zbrój i oręża wszelakiej maści. Do tego byli tak pewni swojej wiary, że wszystkich tych dóbr nikt nie pilnował. Dla wprawnego złodzieja była to idealna okazja. Któż jednak mógł przypuszczać, że wyznawcy Demera znają chyba na pamięć każdą broń mu powierzaną. Nic nie dało tłumaczenie paserowi dalekiej drogi, jaką miał przejść złoty sztylet, ani inne bajki, jakie miał w zanadrzu Detric na potrzeby takich sytuacji. Od razu wezwano straże i młodzieniec znalazł się tu.
Stary kuternoga prowadził go właśnie na wielką arenę, położoną w środku miasta. Okazało się bowiem, że Demerianie mieli jeszcze jedną dziwaczną tradycję: wszelkie sprawy karne odbywały się w trybie tzn. Sądów Bożych. Oskarżyciel stawał naprzeciw oskarżonego i walczyli tak długo, aż któryś nie wygrał. Zasady niby proste, ale w takim sądzie Detric nie miał szans. Mały i słaby całe życie ćwiczył raczej zwinność palców przeszukujących cudze kieszenie. Nie mógł równać się z kimś, kto od dzieciństwa (o ile takowe tu w ogóle istniało) siłował się w różnych starciach.
Spojrzał na kuternogę. Przez chwilę przyszła mu myśl, by wykorzystać kalectwo starca i uciec. Szybko porzucił ten pomysł. Dokąd by uciekł? Wokoło jedynie piach i słońce zabijające wszystko, co zechciało się z nim zmierzyć.
- Więcej wiary, chłopcze. Walka cię wzmocni – odezwał się starzec.
Detric odpowiedział u dziwnym grymasem ironicznego uśmiechu.
- Przecież nie mam szans z jakimś wielkoludem, którego na mnie naślecie. Już mogliście mnie po prostu ściąć. Na jedno wyjdzie.
- Skoro się już poddajesz nie masz prawa żyć – powiedział z obrzydzeniem kuternoga i drzewcem topora wypchnął młodzieńca na arenę. – Niech dźwięk walki cię prowadzi – dodał cicho, jakby nie wierząc, że cokolwiek dadzą te słowa.
Słońce momentalnie owładnęło złodziejaszkiem. Przez dobra chwilę nic nie widział. Nie przeszkodziło to jednak surowej naturze dobrać się do niego. Jeszcze nie odzyskał wzroku, już czół, że skwar wydusza z niego resztki sił, jakie zachował po zatrzymaniu. Osłonił dłonią oczy, by szybciej przekonać się, w jak żałosnej sytuacji się znalazł. W końcu dostrzegł mur otaczający arenę. Jasny piaskowiec wyglądał stąd jak wydmy usypane jakimś cudem w pionowe ściany. Na środku stał jakiś wielkolud. Detric rozpoznał w nim strażnika świątynnego. Widocznie musi udowodnić, czego jest wart.
„Za wiele nie udowodni” – pomyślał coraz bardziej przerażony młodzieniec.
Jego przeciwnik chwycił broń. Detric przysiągłby, że jest to miecz dwuręczny, ale jego oponent trzymał go w jednej ręce i dość dobrze nawet sobie nim radził. Złodziej również wyciągnął niewielki miecz, który otrzymał, wchodząc na arenę. „Kolejna ironia” – pomyślał.
Strażnik ukłonił się w kierunku murów. Dopiero teraz Detric przyjrzał się im na tyle dobrze, by zauważyć na nich widownię. Widocznie całe miasto przyszło zobaczyć walkę. Niewiele się napatrzą...
Strażnik ruszył do boju. Uniósł wysoko miecz i natarł na chłopaka. Ten szybko, niemal odruchowo, skulił się i rzucił wprzód, by uniknąć cięcia. Miecz, jaki trzymał w ręce lekko odszedł w bok i uderzył w zbroję strażnika. Detric omal nie upuścił przy tym swojego oręża. Wstał szybko i się odwrócił, zadowolony, że przeżył pierwszy atak. Strażnik szybkim obrotem przeciął powietrze, chyba w obawie przed kontratakiem młodzieniaszka.
Znów stali naprzeciw siebie. Tym razem rycerz wyprowadził poziome cięcie. Detric chciał się cofnąć, ale potknął się i runął na plecy. Ostrze strażnika przeszło tuż nad nim. W tym jednak momencie Detric zobaczył przed sobą niczym nie chroniony bok przeciwnika. Szybko wstał i niemal rzucił się, by zadać chociaż jakąś ranę. Miecz raczej drasnął przeciwnika, niż go ugodził, ale chyba ten to odczuł, gdyż syknął cicho i szybko odrzucił rękę do tyłu, by zasłonić odsłonięty bok. Przy okazji uderzył złodziejaszka nagolennikiem z taką siłą, że ten potoczył się kilka metrów i upadł na ziemię.
Otarł twarz. Cała lepiła się od potu, a ziarna piasku wrzynał się w skórę jak miliony igiełek. Wstał. Nie poszło mu to już tak dobrze, jak na początku walki. Palące słońce zbierało swoje żniwo, a do tego po uderzeniu Detric czuł się nieco oszołomiony. Strażnik już stał naprzeciw niego. Trzymał miecz w obu rękach, co świadczyło, że chyba walka dobiega końca. Może i lepiej...
Strażnik ruszył. Uniósł wysoko miecz i zaatakował od góry. Detric odskoczył w bok, by uniknąć trafienia. Wielkolud obrócił się i wyprowadził płynnie niskie poziome cięcie. Złodziej ostatkiem sił zmusił się, by się podnieść i przeskoczyć nad nadciągającym ostrzem. Dopiero teraz zauważył, jak szybko odchodzą mu siły. Słońce zabierało mu życie w coraz większych ilościach i to jego chyba powinien się młodzieniec bardziej obawiać od swojego przeciwnika.
Znalazł się przy nogach strażnika. Ten chciał wykonać silne kopnięcie, ale Detric wbił mu w ostatniej chcieli miecz w kolano. Strażnik zawył głośno. Puścił miecz i jedną ręką odrzucił młodzieńca, jakby to był niepotrzebny drobiazg, który w chwili obecnej jedynie przeszkadza w czymś o wiele ważniejszym. Przez chwilę Detric nie wiedział, co się dzieje. Początkowo czuł się lekko, chyba leciał, później kilka silnych uderzeń i zarył twarzą w gorącym piasku pustyni.
Nie wstanie już. Spróbował się dźwignąć na rękach, ale zdołał jedynie ułożyć je w odpowiedniej pozycji. Odmówiły posłuszeństwa, gdy miały podnieść ciało choć o kawałek. Kolejna próba. Obrócił się na plecy. Przed oczami miał białą, jaskrawą, niemal żrącą plamę. Otarł oczy z potu. Nic nie dało.
Usłyszał szczęk...
A więc jego przeciwnik już się zabiera do zakończenia walki. Ciekawe, czy dopiero podchodzi, czy już uderza w namiastkę zbroi, w jaką wyposażono młodzieńca, który już nie jest w stanie odczuwać bólu.
Kolejny szczęk...
Tym razem było głośniej. Znaczy, że chyba dopiero się zbliża. Ma zranioną nogę, więc pewnie trochę mu to zajmie.
Następny szczęk...
Dźwięk coraz głośniejszy. Młodzieniec podniósł głowę, by choć spojrzeć, ile czasu mu zostało. Nic nie widział.
Kolejny szczęk...
Tym razem dźwięk był tak głośny, że śmiało można go było nazwać hukiem. Otarł twarz. Przeciwnik nie stał nad młodzieńcem, nawet się nie zbliżał. Stał i patrzył.
Huk...
To strażnik uderzył mieczem o zbroję. Co on robi? Pokazuje swoją wyższość?
Huk...
Dopiero teraz doszło do Detrica, że dźwięk dochodzi raczej od murów areny, niż z jej środka.
Huk...
Czego chcą? To oczywiste – końca tego widowiska. Tragicznego końca dla Detrica.
Huk...
Tylko czemu strażnik nie podchodzi?
Huk...
Dopiero teraz Detrica oświeciło – „Niech dźwięk walki cię prowadzi.”
Huk...
Chodziło, by czerpał z tego szczęku. Szczęku tysięcy mieczy uderzających o tysiące zbrój.
Huk...
Musiał się zagubić w tym dźwięku. Oddać mu się bez granic.
Huk...
Musiał porzucić samego siebie, by przetrwać.
Huk...
Musiał... wstać.
Huk...
Wstał.
Huk...
Podniósł miecz.
Huk...
Ruszył...
Huk...



* „Sprüche und Pfeile” Fryderyk Nietzsche


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wojmistrz
Postołak
Postołak



Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 876
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Halifax
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Nie 22:45, 27 Kwi 2008 Powrót do góry

Na kolana mnie nie powaliło, ale jest niezłe. Czegoś mi tu zabrakło, ale nie umiem napisać czego, bo wtedy kompletnie straciło by swój czar.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sieklik
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 2085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piaseczno
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Nie 23:59, 27 Kwi 2008 Powrót do góry

Mi się bardzo podoba, chyba jak wszystkie opowiadania Klonusa. Zauważyłem tylko kilka literówek i może ze 2 powtórzenia, poza tym świetnie :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin