FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Sieklik Głuchy - Historia postaci Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Sieklik
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 2085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piaseczno
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Sob 1:59, 05 Maj 2007 Powrót do góry

Podczas pisania jednej z części "Nocnej wyprawy" poczułem, że mam ochotę napisać coś więcej... Nie chcę przesadzać w tym opowiadaniu, więc postanowiłem rozwinąć krótką historię postaci zawartą w moim profilu...
Jeśli to powinno być w Kronikach przygód, proszę o przeniesienie, bo nie do końca wiedziałem czy powinno być właśnie tam, czy w Bibliotece, ale stwierdziłem, że chyba jednak tu... Mniejsza o to... Zaczynajmy ;]
Od razu mówię, że za jednym zamachem tego nie napiszę i zamierzam podzielić na "odcinki".

----------------------------------------------------------------------------------


Było to kilkadziesiąt lat temu w niewielkiej wiosce położonej bardzo daleko od Vackel. Znajdowała się ona gdzieś na północnych krańcach Imperium, daleko za lasem Taur-Im-Duinath. Wioska ta była nierzadko najeżdżana przez zamieszkujących okolicę Orków. Zwykle, choć ze stratami, ale ich ataki były odpierane przez wojowników z wioski, jednak pewnego razu stało się inaczej...
Była noc. Nic nie zapowiadało, żeby jej spokój miał być zakłócony. Starsza kobieta nie mogła tej nocy zasnąć. Przeczuwała niebezpieczeństwo. Postanowiła udać się na nocną przechadzkę w świetle księżyca. Wzięła ze sobą malutkie dziecko. Opatuliła je kocykiem i wyszła. Miała kilkoro innych, własnych, dzieci, ale w tym wyczuwała coś szczególnego. Nie potrafiła powiedzieć, co, ale wiedziała, że to nie jest zwykłe dziecko. Chłopiec nie był jednak jej rodzonym potomkiem. Znalazła go, choć moze się to wydac banalne, nad rzeką. Po prostu, w biały dzień znalazła kwilące dziecko nad brzegiem rzeki, w miejscu, gdzie ta delikatnie meandrowała. Niemowlę musiało zostać porzucone przez kogoś bogatego, bo otulone było w drogie błyszczące tkaniny. Kobieta postanowiła je przygarnąć. Rozebrała je, żeby nie wzbudzać podejrzeń cennymi materiałami i zawinęła w swoją własną koszulę. Zaniosła je do wioski, gdzie udało jej się wmówić innym, że to jej własne dziecko. Tak, to było miłe wspomnienie... Ale teraz atmosfera nocy stawała się dziwnie niepokojąca. W tym momencie cisza zostałą przerwana. Do wioski wtargnęli niespodziewanie Orkowie. Było ich jednak znacznie więcej. niż innymi razy. Mężczyźni z wioski stanęli do walki natychmiast, jednak nie mieli dużych szans. Właściwie to w ogóle nie mieli szans na wygraną... Ani nawet na przeżycie. Orkowie byli w walce bezlitośni. Mordowali z zimną krwią każdego napotkanego wojownika. Tych, którzy uszli z życiem, ścigali jeszcze wiele dni, zeby ich dobić do ostatniego. Kobiety i dzieci zaś uprowadizli żywcem do swojej Warowni. Trzymali ich w rozległych ciemnych i wilgotnych lochach. Wspomniany wcześniej chłopiec dorastał w takich właśnie warunkach. Niestety nie wszystki mdzieciom dane było dorastać. Tak samo zresztą, jak ich matki, były one zabijane i zjadane przez Orków. Uwielbiali oni zwłaszcza zupę na ludzkich uszach. W tym celu poucinali wszystkim jeńcom małżowiny uszne, równiez małemu chłopcowi. Składowali je w swoich spiżarniach (czyli nieco zimniejszych, bo bardziej podmokłych, jaskiniach). Do zupy potrzebowali także krwi, którą pozyskiwali na świeżo. Ludzkie mięso zjadali na surowo. Nie były to warunki godne do życia, co dopiero dla może 2-letniego chłopca, który dopiero uczył się mówić. Jego matka już dawno nie żyła. Chłopiec uczył się jednocześnie języka ludzi, jak i języka swoich oprawców- Orków. Los chciał, że chłopczyk przeżył najdłużej ze wszystkich porwanych. Mianowicie, był ostatnim nie zjedzonym jeszcze człowiekiem w warowni, gdy przybył tam pewien długobrody Mag. Czarodziej pozabijał Orków przez sen. Może nie było to piękne czy honorowe, ale na pewno skuteczne. Miał już odchodzić, ale zaciekawił go stojący na środku jednej z pieczar kociołek. Pełen był czarnej cieczy. Palił się pod nim dogasający już ogień. Czarodziej przyjrzał się cieczy i stwierdził, że to krew. Gdy wyłowił z niej ludzkie, sadząc po rozmiarach, dziecięce, ucho, zrozumiał, że krew ta należała do ludzi. Nie do człowieka, ale do ludzi, bo było jej za dużo. Przeszukał więc okoliczne krypty i sale w poszukiwaniu żywych, miał nadzieję, ludzi. Znalazł jedynie ałego chłopca, góra 4-latka. Sądząc po jego zachowaniu, chłopiec spędził tam dużo czasu. Wystarczająco dużo, żeby płynni posługiwać się orczym językiem i bać się wszelkich żywych istot. Czarodziej postanowił, że zabierze malca ze sobą do Vackell...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sieklik
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 2085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piaseczno
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Nie 12:45, 20 Maj 2007 Powrót do góry

Długo mi się z tym zeszło, ale nie mogłem się zabrać jakoś za to... ech.. Macie 2 część historii...

----------------------------------------------------------------------------------------------

Była noc. Raczej ranek, ale w każdym razie było jeszcze ciemno. Gdzieś na północy Imperium głównym gościńcem jechał nieśpiesznie mężczyzna w ciemnej pelerynie. Dosiadał siwej klaczy z lśniącą, równo przystrzyżoną grzywą. Jegomość miał długie śnieżnobiałe włosy i gęstą srebrzystą brodę. Na pierwszy rzut oka widać, że czarodziej i to nie byle jaki. W końcu nie każdy może się poszczycić wybiciem większości plugastwa z Orczej Warowni i uratowaniem z rąk jej mieszkańców dziecka. Tylko co teraz zrobić z tym dzieckiem?! Wezmę je do Vackell i co dalej..? A nie po to je ratowałem z rąk Orków, żeby teraz zostawić na pastwę wygłodniałych wilków... Tak rozmyślając czarodziej nawet nie zauważył, kiedy wzeszło słońce. Nagle dotarło do niego po prostu, że już jest jasno. Zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Przed sobą widział wiodący na południe, do Vackell, gościniec, zaś gdzie indziej nie spojrzał, dostrzec mógł jedynie rozległe łąki i rosnące gdzie niegdzie poobgryzane przez króliki drzewa. Gdzieś w oddali zaćwierkał słowik, za nim swoje trele zaczęły inne ptaki. Po lewej stronie bocian brodził w wysokiej trawie w poszukiwaniu żaby na śniadanie. Czarodziej miał nadzieję zobaczyć miasto, jednak nie ujrzał niczego poza czarną ścianą lasu na horyzoncie. Jeśli się pośpieszy, zdąży dojechać do lasu do wieczora. Ale przecież nie pojedzie środkiem puszczy z małym dzieckiem. Będzie trzeba rozbić obóz w bezpiecznej odległości od boru...
Oprócz ujrzenia sarny przebiegającej środkiem drogi, mag nie widział niczego godnego uwagi. Droga przebiegała bardzo spokojnie. Nie widział innych wędrowców. Było to dziwne... Zwykle za dnia, zwłaszcza, gdy był nie za gorący, ale bezchmurny jak ten, na szlaku mijał przynajmniej kilku kupców z wozami pełnymi przedmiotów na sprzedaż, czy wędrownych zmierzających do Vackell... Tymczasem dzisiaj nie widział jeszcze żywej duszy, a już dawno minęło południe. Przyczynę takiego stanu rzeczy odkrył niedługo później. Zatrzymał się około mili od lasu, by rozbić obóz i nakarmić chłopca, gdy ujrzał stare zrujnowane miasto. Ghut Lolein... Za nic nie chciałby spędzic nocy w tym opuszczonym, podobno nawiedzonym mieście... Teraz jednak nie miał dużego wyboru. Mógł zostać tu, gdzie przynajmniej świat będzie oświetlał nocą księżyc, lub wejść w głąb lasu, w gęste drzewa nieprzepuszczające ni promyka światła. Do tego wiedział na pewno, że w lesie nocą jest niebezpiecznie. O Ghut Lolein słyszał zaś tylko plotki...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sieklik
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 2085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piaseczno
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Nie 1:03, 27 Maj 2007 Powrót do góry

Czarodziej czuwał do późna nad chłopcem. Noc przebiegała dosyć spokojnie, choć czasem coś poruszyło się w krzakach, lub wydało złowieszczy odgłos. Chłopiec jednak nie zwracał uwagi na te odglosy i smacznie spał. W końcu na kimś, kto spędził dzieciństwo wśród Orków, jakieś szelesty i pomruki nie robia większego wrażenia, a nawet wydają się całkiem bezpieczne i miłe. Mag jednak wolał nie zasypiać, żeby rano nie obudzić się z poderżniętym gardłem. Nie zastanawiał się nad faktem, że wtedy nie obudziłby się już... Może to i lepiej. Dzięki temu nie bał się wstać na moment, by rozprostować zdrętwiałe kości i zrobic to, co każdy czasem zrobić musi, ale nikt o tym nie pisze. Chciało mu się najzwyczajniej w świecie lać. Poszedł pod najbliższe drzewo i rozluźnił mięśnie. W tym momencie usłyszał płacz dziecka. Najpierw zbytnio się tym nie przejął, ot, dzieciak się obudził i płacze. Gdy jednak usłyszał, że płacz oddala się, szybko wciągnął spodnie i biegnąc zapinał szatę. W miejscu ich obozowiska nie było ani konia, ani dziecka. Czarodziej musiał odnaleźć chłopca, bo nie chciał mieć niewinnej duszy na sumieniu. W końcu był za niego odpowiedzialny. Wyczarował przyćmione migotliwe światełko ze swoich dłoni i zaczął badać tropy na ziemi. Podążył za napastnikiem. Ślady prowadziły do najstarszej i najbardziej zniszczonej części miasta. Grunt, po którym szedł mag, pokrywała gruba warstwa gruzu i kurzu i chrupiące pod nogami kości nieszczęśników, którzy tu zginęli. Przy szczątkach uwijały się niezwykle tłuste i ogromne szczury. Trop urwał się. Jednak w tej chwili z północnego wschodu dobiegł jakiś huk. Przestraszony magik podążył we wspomnianym kierunku. Po drodze zobaczył krwistoczerwoną łunę pożaru, a potem, gdy dotarł na miejsce, dogasający ogień i krąg spopielonej ziemi. W samym środku leżał nieprzytomny osmolony chłopiec. Dookoła walały się martwe ciała brzydkich niskich istot w prymitywnych zbrojach. Niewiele z nich dałoby się zidentyfikować. Większość była całkiem spalona. Czarodziej podniósł chłopca i zabrał go czym prędzej z tego miejsca. Postanowił nie wracać już do obozowiska. Nie czekał tam na niego koń, a ciężkie toboły tylko utrudniałyby wędrówkę pieszo...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sieklik
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 2085
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piaseczno
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Wto 22:02, 05 Cze 2007 Powrót do góry

Krótkie to... No, ale... Napiszę coś ambitnego po 15 czerwca...

----------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy czarodziej dotarł do skraju lasu, była jeszcze noc. Wiedział, że pieszo nie przejdzie całej puszczy w ciągu jednego dnia nawet z pomocą potężnej magii. Było mu więc obojętne, czy rozpocznie wędrówkę przez las nocą, czy też ta zastanie go w samym sercu puszczy, gdzie jest najmniej bezpiecznie. No dobrze, może nie było mu obojętne. Z dwojga złego, wolał od razu wejść w czarną otchłań drzew. Przez las prowadziła wąska i kręta ścieżynka. Dawno już nie była uczęszczana, bo częściowo zarosła trawą i mchem. Czarodziej nie zważając na niebezpieczeństwo, zapalił magiczne światełko, by lepiej widzieć drogę. Niesiony przez niego chłopiec cały czas spał. Było w nim coś niezwykłego. Coś, co pozwoliło mu przeżyć wśród rządnych krwi Orków, a teraz uratować się przed okropnymi mieszkańcami Ghut Lolein. Niewątpliwie były to czary. Czarodziej miał nadzieję, że ta magia ochroni również jego, bo nie czuł się zbyt pewnie brnąc w las na piechotę, bez swojego wierzchowca i mając zajęte ręce przez niesione na nich małe dziecko...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin