FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Jak Najdalej od Vackell (JNoV) - RPG ? Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Fistandantilus
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Wrz 2005
Posty: 1520
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jelenia Góra

PostWysłany: Pon 9:37, 03 Lip 2006 Powrót do góry

Odpoczywali chwile. Napili się ze źródełka wody. Zajęci swoimi sprawami nie zauważyli jak Fist się od nich oddalił. Finch nadal zastanawiał się czy już znaleźli ich trop, i czy powinni przyspieszyć. Deithe i Tajra, siedzieli przytuleni do siebie. A Alice w milczeniu rozmyślała co dalej się stanie.

Fist ruszył w stronę Anubine, która zostawiła za sobą ostry zapach. Przeszedł kilka kroków i zaczął słyszeć głos kogoś nieznajomego. Myśląc że nowa znajoma została zaatakowana pokręcił tylko głową i szedł dalej w jej stronę.

Dragoones widząc wyłaniającą się zza drzew zakapturzoną postać przeraził się nie na żarty. Zaczął się powoli cofać, ale natrafił na drzewo. Patrzył przerażony, jak zakapturzona postać kładzie rękę na ramieniu wampirzycy. Ona szybko odwróciła się chcąc zadać cios, lecz wstrzymała się. I ze zdziwieniem na twarzy spojrzała na Fista.
- Och Anubine, jak możesz tak straszyć biednych ludzi. Nie słyszysz jak mu serce bije. Jak krew płynie w żyłach. Jesteś wampirzycą powinnaś czuć takie rzeczy, tak dobrze jak ja je słyszę. No tylko niepotrzebnie wyciągnęłaś ten swój mieczyk. Przecież on nie zrobi ci krzywdy, prawda. – twarz Fista skierowała się w stronę Dragoonesa. Dopiero w tedy zauważył że postać w płaszczu ma opaskę na oczach.
- Tak...oczywiście że nie chciałem zrobić nikomu krzywdy. – spojrzał na Anubine, która chowała mieczyk – Jestem Dragoones. Były marynarz, bez domu.
- Widzisz, on nie chciał skrzywdzić ani ciebie, ani twojego latającego przyjaciela. Ale jak sama wspomniałaś, już nas szukają. A ty Dragoonesie nie jesteś już tu bezpieczny.
- Co z tego, i tak nie mam gdzie iść. Mogę zostać i ich trochę opóźnić. To trochę się oddalicie.
- Tak to bardzo szlachetny czyn, młody człowieku, ale nie mogę ci na to pozwolić.
- To może pójdzie z nami? – spytała Anubine – Jeśli nie chcesz żeby on się rozstawał z życiem to albo pójdzie z nami, albo zacznie sam uciekać i dorwą go Chwyty.
- No nie wiem trzeba by reszty się zapytać. – cisza – To chodźmy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Fistandantilus dnia Pon 17:23, 03 Lip 2006, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Dragoones
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pustkowia mustangów (Konin)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Pon 12:22, 03 Lip 2006 Powrót do góry

Idąc powoli, za dwójką nowych znajomych zastanawiał się kim mogą być. Jak już usłyszał uciekają przed kimś... a może czymś?

Anubine dyskretnie spoglądała przez ramię na nowopoznanego im podróżnika. Wychudły, zaniedbany i naznaczony samotną wędrówką człowiek, nie współgrał z bardzo dobrej jakości zbroją i zdobionymi szablami. I wypolerowanym czarnym medalionem. Czyżby złodziej?
Fist jakby nie przejmował się niczym. Pewny siebie szedł na czele małego pochodu.
Co kilka kroków słyszeli przedzierające się przez krzewy małe istotki, i oczy jadowitozielonej barwy spoglądające na nich. Chwyty nie śmiały zaatakować większej grupki. Dragoones zastanowił się. Kim by nie byli musi dołączyć do nieznajomych. Przynajmniej na jakiś czas. Muszą wiedzieć że nie ma złych zamiarów.

Gdy zaczęli zbliżać się do tymczasowego obozowiska, zbliżył się do nieznajomych.
- Dokąd podążacie? - spytał powoli chcąc nawiązać rozmowę.
- Przed siebie, młodzieńcze. - rzekł ze spokojem Fist. Lecz nie przejmuj się, nie zostawię Cię na pastwę lasu. Lecz nie wiem jak zareaguje reszta...

Dotarli do obozu.
Na widok nieznajomego wyciągnęli broń.
- Szpieg? - spytał Finch.
- Nie, podróżnik. Chce do nas dołączyć - rzekł ze spokojem Fist.
W obozie nastała cisza.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Finch
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Mar 2006
Posty: 1711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:11, 03 Lip 2006 Powrót do góry

-Nie mamy czasu na milczenie. Według mnie powinien iść z nami. - pierwszy odezwał się Fist.
-W takim razie podejdź bliżej...Znam ten medalion..jesteś korsarzem? Jak masz na imię? Co robisz na lądzie, daleko od brzegu? - zasypał go pytaniami Finch.
Przybysz ukłonił się nisko.
-Tak jestem korsarzem, nazywam się Dragoones. Porzuciłem morze, porzuciłem swój statek by zamieszkać na lądzie. Mój dom...-głos lekko mu się załamał. Nie chciał jednak okazywać przy nich słabości, więc mimo bólu jaki wzbudziła myśl o spalonym domu, ruinach miasteczka, wziął się w garść i mężnie powtórzył - Mój dom spłonął wraz z całym miastem. Martwe ciała..byli wygnańcami z Vackell. Nie mam już miejsca na świecie. Spotkałem wampirzycę - skinał głową na Anubine - i myślałem że już po mnie. Znalazł nas...
-Fistandantilus - dopowiedział Fist.
-...i zaprowadził do was. Słyszałem, że uciekacie. Mogę wam pomóc, potrafię walczyć.
-Zrujnowane miasto.. Wygnańcy. Coś niedobrego dzieje się w Imperium.Nie wiadomo w jakims stanie jest teraz Vackell...Ścigają nas bo nie zdołali nas zabić...Widzieliśmy jak uśmiercają. - powiedziała Tajra..w jej głowie zaczynały się formować myśli, powody, dlaczego teraz muszą uciekać.
-W takim razie musimy uciekać póki nie znajdziemy bezpiecznego miejsca lub...wsparcia, dzięki któremu bedziemy mogli odeprzeć przeciwników..kimkolwiek są. - Odrzekł Deithe.
Anubine wiedząc, że musi być mu wierna powiedziała o swoim przyjacielu, jastrzębiu i wieściach jakie przyniósł.
-Co? - Finch zerwał się - Przecież...prowadziłem was tak, że znalezienie śladów graniczyło z niemożliwością..A jednak..Oni dysponuja jakimiś silniejszymi mocami. Nie ma na co czekać. Ruszamy. Proponuję w stronę gór...Miałem tam przyjaciół..krasnoludy. Nie wiem czy z nimi damy radę pokonać naszych wrogów, ale przynajmniej uzupełnimy zapasy. Do morza daleko droga...
-Tylko kilka dni drogi! - zaprzeczył Dragoones.
-Niestety..Chyba wiem gdzie chce iść Finch..Widziałam mapy...za górami znajduje się wybrzeże, i pewne duże miasto. Nie należy do Imperium, ale mają jakieś stosunki dyplomatyczne..Duże wojska nie dotarłby by tam, więc nie zostało podbite..-stwierdziła Tajra. Spojrzała na Dragoones'a. - Nie możemy iść tam skąd przybyłeś. Tam nie jest bezpiecznie, skoro zrujnowano twój dom...Dom ludzi, którzy mieszkali kiedyś w Vackell. Według mnie musisz iść z nami. Nie mamy wystarczających powodów by ci ufać, zostawiając cię wpadłbyś w ręce naszych wrogów. Za dużo wiesz. Jak sądzicie? - Bardka zwróciła twarz ku grupie. Pokiwali głowami,akceptująco. - A ty Alice..?
Alice od dłuższego czasu nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w Dragoones'a. Wydawało się, że nie słyszy rozmowy, przebywa w jakimś innym świecie. Ona jednak doskonale słyszała mimo, że zatopiła się w rozmyśleniach. Czuła że można mu zaufać, że moze z nimi iść. - Tak - powiedziała cicho. - Chodźmy już.
-Co do drogi..ma ktoś inne propozycje czy idziemy za Finchem? - spytał Fist. - Nikt? Dobrze..ach i jeszcze jedno. Opowiedzieliście wszystko Xardowi?
-Opowiedzieli mi...Dzięki, że mnie zabraliście wtedy z karczmy..Nie wiem co teraz by się ze mną działo.
-Leżałbyś martwy. Finch znasz dobrze drogę?
-Tak mniej więcej...Anubine czy w razie czego twój przyjaciel będzie mógl wznieść się ponad drzewa i powiedzieć czy widać już góry?
-Myślałam, że umiesz wchodzić na drzewa - wampirzyca uśmiechnęła się lekko.
-Eee...coż. Tu drzewa są wyższe..Mam możliwość zapytania zwierząt jednak będę potrzebowal potem dłuższego odpoczynku. Nie mamy czasu. Lasem będziemy szli jeszczę ok dwóch tygodni na północny-wschód..Trzeba bedzie skorzystać z pożywienia jakie nam mzoe zaoferować. I wody..Potem może być ciężko. Nie wrócimy już na gościniec.

I znów ruszyli w drogę. Dzień był słoneczny, na szczęście drzewa dawały cień i lekki chłód. W tym miejscu nie rosły tak często jak przy trakcie, więc mogli iść szybciej. Szli cały dzień, z małymi odpoczynkami. Finch mówił, że przeszli kawał drogi. Alice odczuła, że chce im jakoś dodac otuchy. W końcu uciekali przed śmiercią.
Na noc rozstawili warty. Pierwszy był Fist. Wzrok i tak był nieprzydatny w mroku nocy. Nie rozpalili nawet ogniska. Zbyt niezpieczne. Za to jego doskonały słuch i węch mógł "zauważyć" wroga i w miarę szybko zaalarmować resztę, samemu podejmując walkę.
Warta dłużyła mu się. Liczył czas. W końcu obudził Deith'a. Ten usiadl na miejscu poprzednika. Po jakiejś godzinie uslyszał kroki. Potrafił rozeznać, że szła jedna osoba. Zza chmur wyszedł po raz pierwszy tej nocy księżyc i oświetlił postać. Płynęła w powietrzu...Deithe wytęzał swój magiczny wzrok, ale mimo zrzuconego kaptura, nie było widać twarzy postaci. Jakby jej nie było...Minęła obóz i zagłębiła się w ciemnościach lasu..Księzyc powoli zaszedł.
Reszta nocy upłynęła spokojnie, Deithe skończył wartę. Dziwnie zapomniał o postaci bez twarzy. Finch objął ją za niego, po nim Xard i Tajra. Alice ofiarowywała się wieczorem, ale stanęło na Tajrze. Nadal nie ufali Dragoones'owi. Wstali wraz ze świtem i ruszyli w dlaszą drogę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fistandantilus
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Wrz 2005
Posty: 1520
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jelenia Góra

PostWysłany: Pon 19:48, 03 Lip 2006 Powrót do góry

Droga na początku wydawała się łatwa. Ale z czasem jak szli zmęczenie dawało o sobie znać. Szli całymi dniami, robiąc kilka przerw na posiłki. Nocami zawsze wyznaczane były warty. Na których zazwyczaj Fist siedział najdłużej. Z własnego wyboru. Nocna cisza bez snu pozwalała mu najlepiej odpocząć. Gdy już wszyscy zasypiali, on siadał i w skupieni medytował, i skupiał się nad swoimi zdolnościami, by je lepiej wyćwiczyć. Dniami wytrwale szedł nie narzekając i nie okazując zmęczenia. Wszyscy ze zdziwieniem przyglądali się mu. Nawet Finch był pod wrażeniem łatwości z jaką poruszał się po lesie. Spytany o coś zawsze serdecznie odpowiadał, i zazwyczaj wymijająco. Często szedł koło Alice, prosząc o śpiew lub pomoc. Xard w końcu wytrzeźwiał na dobre i zafascynowany przygodą przestał myśleć o piciu. Deithe rozmawiał z Tajrą tłumacząc jej wszystkie sprawy, i powtarzając że będzie musiał wrócić do ojczyzny. Opisywał jej swój dom. Te bezkresne pustkowia, o roślinach i zwierzętach tam żyjących.
Droga stawała się coraz bardziej stroma i skalista. Napotykali różne zwierzęta, jedne zabijali dla pożywienia, inne Finch odstraszał. O zabójcach za dnia informował Jastrząb. Nocami, jako że ptaki nocą nie latają, informował nietoperz przywoływany przez Deithego. Choć Fist i tak chciał zawsze stać na warcie.
Byli już dość wysoko w górach gdy pewnej nocy Fist zaczął wszystkich budzić. Nie wiedząc o co mu chodzi zaczęli się wypytywać.
- Co się dzieje? – spytała zaciekawiona Tajra
- Pędzą prosto w naszą stronę
- Niemożliwe, nietoperz by powiedział
- Tak, już tu leci, dobrze go słychać – powiedział Fist – zbierać rzeczy, i chować się w zaroślach na drzewach i gdziekolwiek popadnie. No i bądźcie przygotowani na najgorsze.
- Dobrze, to ja jeszcze rzucę jakiś szybkie zaklęcie maskujące.
- Mają psy, to robota dla Fincha, trzeba to załatwić chybko. – Finch pokiwał odruchowo głową. Co Fista rozbawiło, słysząc tylko ruch głowy i powietrza. – Hmmm... przecież nie widzę jak kiwasz głową to po co to robisz?
Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Po czym wrócili do swoich przygotowań. Finch wraz z Alice wdrapali się na drzewa. Deithe i Tajra, również tyle że oboje na jedno drzewo. Xard, Anubine i Drago schowali się w zaroślach. Fist, oparł się on o drzewo i czekał wyczuwając zdenerwowanie innych. Nietoperz już znikł.
Pojawiła się grupa. Na przedzie biegły dwa psy, które nagle zaczęły ujadać. Za nimi pojawiło się dziesięć postaci. Jedna ubrana w szaty, reszta w skórzane i metalowe zbroje. Psy zerwały się i uciekły z podkulonymi ogonami. Grupa stanęła w miejscu. Mag zaczął czarować, ale jego pierwszego dopadł promień czarnej energii, powalający czarodzieja. Automatycznie rzuciła się w krzaki gdzie czekały pozostali przyjaciele. Na widoku pozostał tylko czarodziej i silny mężczyzna w zbroi. Alice zajęła się Finchem zmęczonym po „chodzeniu” w psich umysłach. Walka rozpętała się na dobre. Anubine powalała przeciwników siła, Xard swoich taktyką i precyzją, a Dragoones zwinnością i szybkością. Tajra pozostała na drzewie, lecz Deithe zszedł z drzewa i ruszył w stronę pozostałych dwóch. Nagle tuż obok niego pojawił się Fist.
- Co robisz głupcze schowaj się – warknął Deithe
- mag jest twój, musisz ćwiczyć. A ja się zabawić – uśmiechnął się
Wojownik widząc ich ruszył na nich. Czarnoksiężnik i ślepiec, pomyślał. Obmyślił taktykę. Jeśli będzie wystarczająco szybki to zabije najpierw głupiego ślepca a potem maga. Rozpędził się i zaczął biec. Wziął zamach. Zaczął ciąć. Fist szedł do przodu prosto na ostrze i nagle odskoczył. Zdziwiony wojownik znowu zaczął atakować lecz daremnie, mężczyzna w płaszczu uchylał się przed każdym ciosem. Deithe stanął przed magiem. W jego stronę poleciała płonąca spirala. Czarnoksiężnik ruchem ręki wyzwolił wiatr i rozproszył płomienie. Odsunął się kawałek. Wykonał kilka gestów, mruknął coś pod nosem. Jego oczy zalała czerń. Jego przeciwnik już wstał, a jego oczy zaczęły przybierać kolor jaskrawego błękitu. Zaczęła się walka umysłów.
W tym czasie pozostali mierzyli się z pozostałymi przeciwnikami. Finch zaczął wracać do siebie. Wyciągnął łuk i zaczął strzelać. Xard parował ataki i wykonywał błyskawiczne riposty. Lecz ciężko było się przedrzeć przez każdy pancerz. Dragoones szybko atakował i wycofywał się by zadać kolejne ciosy. Anubine stała w miejscu i brutalną siłą atakowała. Razem radzili sobie bardzo dobrze, powalili już większość słabszych przeciwników. Ale sami też odnieśli rany, nawet poważne. Dragoones który przez wiele wcześniejszych dni nie jadł za wiele nie miał już tyle siły co zawsze, i dostał kilka cięć, ale dzięki refleksowi nie tak głębokich. Jedynie wampirzyca nie martwiła się głębokim cięciem na udzie. Dla niej nic nie znaczą takie rany. A Fist dalej sobie unikał ataków.
Umysły w końcu się wyrwały ze starcia. Deithe był w lekkim transie, po przegranym starciu, ale dalej nad sobą panował. Mag chciał spalić czarnoksiężnika kulą ognia. Ale szybkość, jeszcze dość młodego, Derithego przeważyła, mag zaczął się chwiać i tracić zmysły, po szybkim czarze oszołomienia. Nie tracąc ani chwili Deithe zaczął powoli wysysać życie z ofiary. Czerpiąc z niej życie i moc. Teraz mógł już spojrzeć jak radzi sobie reszta.
Na polu bitwy pozostało jeszcze pięciu przeciwników. A nie już tylko czterech, bo przed chwilą Finch zastrzelił jednego. Najbliżej Deithego walczył Fist. Unikał on wszelkich ataków śmiejąc się pocichu. Nagle jego przeciwnik zrobił dziurę w płaszczu, czego Fist już nie wytrzymał. Zrobił coś co tylko Deithe mógł zobaczyć. Wbił otwartą dłoń w klatkę piersiową przeciwnika. Czarnoksiężnik nie mógł zobaczyć jak serce wojownika zostaje zgniecione. Fist wyjął rękę, przeciwnik padł. Młodzian pobiegł w las.
Walka toczyła się dalej. Lecz nie trwała długo. Szybko uporali się z przeciwnikami. Nim padł ostatni z nich Fist pojawił się przy Deithe’u. Stanął naprzeciw niego. Milczał.
- Nikomu nie powiem – powiedział, kładą mu rękę na ramieniu – może mi kiedyś o tym opowiesz.
- Dziękuję. I na pewno kiedyś się wszystkiego dowiesz.
Zebrali się i postanowili opatrzyć rany i jak najszybciej ruszyć dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Alice
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 31 Paź 2005
Posty: 1737
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Niewiasta

PostWysłany: Wto 14:56, 04 Lip 2006 Powrót do góry

Wyruszyli niemal natychmiast. Szli ścieżką przez ciemny las, nie odzywając się do siebie. Mijali w milczeniu nocne zwierzęta.
Po pewnym czasie zaczęło świtać. Wtedy to, wykończeni, postanowili odpocząć, nabrać sił. Deithe oddał się pod opiekę Tajrze, która chętnie opatrzyła mu rany, które zresztą nie były głębokie.
Fist oburzony rozciętą koszulą poszedł poszukać czegoś do jedzenia.
-Wody nam brakuje. - stwierdził Xard.
-Hmm.. no cóż.. w takim razie chodź ze mną. Zdobędziemy też coś na śniadanie. - powiedział Fist, po czym ruszył w las.
Xard szybko pobiegł za nim, żeby nie stracić go z oczu.
Finch, schowany pod swym kapeluszem usiadł sobie pod drzewkiem i bawił się harmonijką Alice.
Cały poranek spędzili w milczeniu, chcieli jak najszybciej nabrać sił i ruszać w dalszą drogę. Tu nie byli bezpieczni.
Fistan długo nie wracał. Lecz jednak nikomu nie przyszło do głowy, że mogłoby mu się coś stać..
Wkrótce Finch, Tajra i Deithe zasnęli. Nawet Anubine nie powstrzymała się od zapadnięcia w niespokojny sen.
mijały sekundy, mijały minuty.. mijały godziny.. a Fistan i Xard nadal nie wracali.
Wreszcie po jakimś czasie zbudził się Finch. Popatrzył nieprzytomnie na Alice, która - jak się domyślił - pełniła wartę. Bardka gestem ręki przekazała mu, żeby o nic się nie martwił i spał dalej.
Alice siedziała na trawie, beztrosko bawiąc się swoimi włosami. Śledziła ruchy robaczka w trawie.. Patrzyła na śpiących.. oczy same jej się zamykały..
Fistan wracał do ich tymczasowego obozowiska. W rękach trzymał upolowanego królika, który miał być zjedzony na późne śniadanie. Po jakimś czasie Xard również dotarł do obozowiska. Trzymał w rękach kilka bukłaków z wodą. Położył je koło Fistana, a sam położył się na trawie.
- no, to kto ma ochotę obrać królika, aby posłużył nam za śniadanie? - zakończył zdanie kiepsko udawanym śmiechem.
Niespodziewanie odezwał się Deithe.
- jaaa*przeciągłe ziewnięcie* mogę
Wkrótce wszyscy najedzeni i gotowi do niebezpiecznej wędrówki wyruszyli w dalszę drogę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Alice dnia Wto 16:03, 04 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Finch
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Mar 2006
Posty: 1711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:59, 04 Lip 2006 Powrót do góry

- Idź przodem Deithe.. Tak przed siebie, do wyjścia z lasu pozostały nam raptem..hm..-Finch liczył mamrotając pod nosem - tak, za trzy dni powinniśmy wyjść..Ja pójdę tyłem zobaczę jak reszta … Nazrywam trochę jagód.. wiesz nie potrafię zjeść królika, po tym jak wchodzę w umysły zwierząt… Co potem – po lesie? Zobaczymy -Finch uśmiechnął się i wycofał na tył pochodu.
Ostatni szedł Xard. Jego krok był coraz wolniejszy, przystawał. Finch obserwował go. Na pytanie czy źle się poczuł, czy nie potrzeba jednak kolejnego odpoczynku, Xard zaprzeczył.
-Nie jadłeś czasem jakich ziół po drodze? Wtedy gdy poszedłeś po wodę, co?
-Coś było przy źródle, wyglądało jak maliny…
-No tak rozumiem. – Przewodnik uśmiechnął się cierpko – nie powinieneś jeść byle czego.. Nie dałeś tych „malin” Fistowi? Dobrze.. W sumie powinniśmy się zatrzymać – Xard zaczął gorąco zaprzeczać - …w końcu Alice też jest zmęczona, nie powinna stać na warcie. Jednak tak częste przystanki tylko przybliżą nas do niebezpieczeństwa.. Masz to wywar, tylko mały łyk…po większej ilości na pewno będziemy musieli się zatrzymać. – Xard łyknął z podanej mu fiolki. Płyn nie miał smaku…Powoli zaczynało robić mu się lepiej. Tymczasem Finch podszedł do Alice, zamienił z nią parę słów, a później pogadał z Anubine. Jastrząb się nie pokazywał, nie mieli żadnych wieści o wrogach. Nie spodziewali się, że ci, których pokonali ostatnio będą końcem niebezpieczeństw. O nie, na pewno ktoś ich już goni.
Trzy dni i trzy noce upłynęły spokojnie. Zatrzymywali się raz dziennie na dłuższy odpoczynek, było parę mniejszych, w nocy rozstawiali warty, jednak nikt ich nie niepokoił. Postać bez twarzy zjawiła się tylko raz na krótki na warcie Tajry. Bardka podobnie jak Deithe zapomniała o niej, choć zaklinała się przed snem, że rano wszystkim o niej opowie.
W końcu trzeciego dnia od czasu zatrucia Xarda, las zaczął się rozrzedzać. Iglaki pojawiały się coraz rzadziej ustępując miejsca bukom. W końcu – około południa – las się skończył. Na brzegu rosły piękne brzozy. Wiał lekki wiatr, słońce nie prażyło. Anubine siedziała sama w cieniu. Tajra wraz z Alice spacerowały wśród drzew, ciesząc się pięknym dniem i układając w myśli wiersze, melodie…Niepewnie spoglądały na teren poza lasem. Było to duże pustkowie, przepełnione jakby wyrastającymi z ziemi skałami. Tworzyły one jaskinie, zakątki, szerokie korytarze i doliny, wieże…Można było się tu skryć przed wrogiem, ale i.. wpaść w zasadzkę. Fistan wraz z Dragoones’em i Xardem poszli upolować zwierzynę na zapas, nie wiadomo czy tam, wśród skał będzie coś do zjedzenia. Finch ruszył w inną stronę, szukać źródła i jagód i owoców dla siebie i dla reszty drużyny – nie był przekonany do tego aby jedli samo mięso, zwłaszcza kobiety. Wziął parę bukłaków. Przy okazji nazbiera ziół gdyby przyszło mu warzyć w potrzebie jakiś eliksir, a jego zapasy by się wyczerpały.
Na skraju lasu pozostali do końca dnia, noc przespali jeszcze w lesie. Jastrząb Anubine w końcu się pojawił i doniósł, że w pobliżu tygodnia drogi nie ma wrogów ale w oddali na horyzoncie widział dym, czarny dym.
- Dysponują magią – mruknął Deithe.
-Nie podejrzewam, żeby pałali się ziołolecznictwem. W takim razie czarny dym może oznaczać tylko magię.. złą magię – Finch potwierdził słowa Deitha* - Wysłali posiłki.
W końcu ruszyli wczesnym rankiem pośród skał. Finch w korytarzach orientował się tak samo jak reszta – słabo. Szedł kiedyś tędy, ale było to dosyć dawno. Rozpoznawał część skał, od czasu do czasu wdrapywał się na nie by wybrać kierunek. Nocowali w jaskiniach, jedli ptactwo i rośliny, które znajdywał Finch. Około dwóch tygodni drogi w tym samym skalistym krajobrazie trochę ich znuzyło. Znajdywali na szczęście źródła wody, wokół których rosła trawa, parę drzew.
Wstali rano po spokojnej nocy. Zakradł się tylko jakiś wąż, ale Deithe przepędził go. Węże tu były normalnym zjawiskiem, na szczęście ani razu nie ukąsiły podróżnych. Sprawdzili bukłaki – niewielka ilość wody.. musieli uzupełnić zapasy Tego dnia jak na złość, słońce prażyło niemiłosiernie. Dopiero po południu znaleźli wodę. Miejsce było piękne, odmienne od całego krajobrazu, nie pasujące tu. Było to jeziorko, wokół wspaniałą zielona trawa, parę drzew – szczęśliwie rosły na nich jadalne owoce. Gdzieniegdzie przebiegł królik…
-Nie wyczuwasz magii? Może to iluzja – spytała Deithe’a Tajra.
-Nie.. to bezpieczne miejsce.
Przyjaciele rozłożyli się ucieszeni na trawie. Wcześniejsze źródełka posiadały jej tylko skrawek tu była całkiem spora łąka. Finch wspiął się na skałę.. to co zobaczył było napełniło otuchą jego i całą drużyną.
-Góry! Widać góry, i to całkiem niedaleko! Myślę, że za tydzień będziemy u stóp łańcucha górskiego. Stamtąd 2-3 dni pod górę – i dotrzemy do stolicy krasnoludów.


______________
* trochę dziwnie to zdanie wyszlo ale nie chciało mi się kombinować


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dragoones
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pustkowia mustangów (Konin)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Śro 10:20, 05 Lip 2006 Powrót do góry

Rozłożyli się nad wodą. Piękna okolica sprawiała wrazenie bezpiecznej. Każdy z podróżników potrzebował troszkę rozluźnienia po wielu milach trudnej wędrówki. Alice i Tajra zamoczyły nogi w jeziorku, Finch napełniał bukłaki, a Deithe, wraz z Xardem poszli zapolować. Fist gdzieś zniknął.

Dragoones w ciszy pykał fajkę ozdobioną wyrytymi miniaturowymi stateczkami. Nie sądził że na tak wyschniętym i kamienistym szlaku znajdzie tytoń. Siedział na skraju łączki, w cienu wysokiego kamienia. Raczej odkąd poznał grupę nie odzywał się do nich. Jednak podróżnicy zaakceptowali jego obecność. Wyczyścił fajkę i schował do zrobionego z króliczych skór woreczka, zszytego nićmi wyprutymi ze starej opaski podtrzymującej włosy. Na jego zrobienie potrzebował trzech dni postojów...
- Wszyscy coś robią, a ja tu siedzę - mruknął pod nosem. Wstał, i ruszył w kierunku ciemnego zagajnika. Szedł raźno, dawno już przestał wyglądać jak patyk. Po kilku dniach sutych posiłków nabrał sił. Chodził chwilkę i znalazł wreszcie to czego szukał. Gałąź w sam raz do zrobienia kostura.
- Ale czym będę go strugał? - zapytał się w myślach. - Zdaję się że Finch miał taki mały nożyk...- pomaszerował w stronę obozowiska. Przedzierał się przez jakieś gęste krzaki, i wyszedł na małą polankę, zamkniętą ścianą drzew z dwóch stron. Na jej środku, w pozycji kwiatu lotosu, siedział Fist. Młody człowiek najprawdopodobniej medytował, gdzyż nie zwrócił żadnej uwagi na Dragoonesa. Korsarz usiadł koło niego, starając się przyjąć identyczną postawę. Powoli wchodził jakoby w trans.

Widział kolejno, krwawa łuna, mgła, zupełna ciemność, niewyraźne postacie, ciała palące się żywcem, ostry, wysoki, kaleczący słuch krzyk, i...
- Drago! Fist! - Chodzcie tu szybciej, za długo tu siedzimy - to był głos Alice - Mamy grubego zwierza na kolację, nic dla was nie zostanie jeśli się nie pospieszycie! - powoli uchylił oczy. Ostre słońce raziło go prosto w oczy. Odwrócił głowę w stronę Fista. Ten nic nie powiedział. Dragoones po chwili wstał i podał mu rękę. Podciągnął się na niej. Ruszyli w stronę jeziorka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dragoones dnia Czw 14:49, 06 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Amram Ostatni Pomazaniec
Wysłannik Miasta Schronienia



Dołączył: 22 Sty 2006
Posty: 480
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto Schronienia

PostWysłany: Śro 13:35, 05 Lip 2006 Powrót do góry

Choć nic nie pamiętał, nic nie czuł, przez myśl czasem przechodziły mu skrawki dawnych wydarzeń. Widział noca w lesie śpiącą drużynę... Na warcie stała dziewczyna... Wiedziałby, że kiedyś już ją spotkał gdyby jego myśli nie były jednym wielkim chaosem. Tymczasem nie wiedział nic, jego dusza prowadziła go do celu, którym było święte źródło. Źródło znajdujące się w Vackell, w świętej komnacie kapłaństwa. Kierował go jak gdyby instynkt gdyż nic nie pozostało z jego ciała, móżgu - umysłu... Nie zdawał sobie sprawy z tego co czynił a jednak podążał, podążał do celu, który mógł pomóc mu powrócić do dawnego życia.
Cel ten jednak zmienił się. Odmienił się, gdy tej nocy mijał ową drużynę. Ujrzał twarz dziewczyny a w jego nieistniejącym sercu obudziło się pierwsze wspomnienie... Odeszła od nich, gdy szukali swego przeznaczenia i teraz żyje... Nie pamiętał imienia... Ba, nie pamiętał nawet swojego imienia, nie wiedział kim on sam jest, nie wiedział nawet, że myśli, ale takie wspomnienie przedarło się przez jego ulotną duszę.
W mig zmienił cel. Już nie podążał do Vackell, choć tam był jego ratunek. Teraz ruszył krok w krok za podróżnikami, coś go tam ciągnęło. Choć wcale nie zdawał sobie z tego sprawy. Był niczym, nie wiedział nic, ale jego dusza sama ciągnęła go tam, gdzie by szedł za życia. Pomimo iż oddalał się od nadziei...
Nikt nie był w stanie wyczuć obecności tego bytu w pobliżu. NAwet Fist, który miał tak wyostrzone zmysły nie miał pojęcia o tym, że Duch Amrama przebywa w pobliżu. A tak było...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Deithe, Serce Mroku
Strzelający postami
Strzelający postami



Dołączył: 15 Maj 2006
Posty: 276
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szare Pustkowia (Warszawa)

PostWysłany: Śro 18:26, 05 Lip 2006 Powrót do góry

Najedli się i uzupełnili zapasy, zebrali się przy obozowisku nad jeziorkiem. Sycili się odpoczynkiem póki mieli okazję, ponieważ czekały ich jeszcze długie mile drogi, a nikomu się do nich nie śpieszyło, po przebytej podróży. Siedzieli w cieniu drzew, zewsząd dobiegał tylko szum fal na jeziorku i granie owadów w trawie. Alice wzięła harmonijkę i zagrała, a Tajra zaśpiewała.
Wreszcie, nadszedł koniec odpoczynku, słońce minęło już zenit i zaczęło swoją wędrówkę poza horyzont. Deithe wstał i wziął pustą miseczkę, napełnił ją wodą.
- Popatrzcie, pokażę wam małą sztuczkę, której używają lisze…
Nabrał powietrza w płuca i chlusnął wodą w powietrze, dmuchnął na nią, a jego oddech był tak zimny, że woda zamarzła w locie, tworząc oszronioną, lodową taflę. Czarodziej usiadł przed nią z zamkniętymi oczyma, pozostali zgromadzili się przed magicznym lustrem. Po chwili mlecznobiały obraz przejaśniał i ukazało się im miasto w górach. Krasnoludzie miasto. A dokładniej płonące krasnoludzie miasto. Wszędzie unosiły się kłęby dymu, gdzieniegdzie można było dostrzec walające się trupy. Po alejkach i ulicach kręciły się czarne postacie.
- Niedobrze… niedobrze… ale nie to nas interesuje… - zamruczał Deithe.
Obraz przesunął się i przeniknął przez wielkie drzwi prowadzące do cytadeli, wykutej w górze. Przemkną, ciemnymi korytarzami, z zawrotną prędkością, zatrzymał się w wielkiej sali. Na jej środku stał wielki portal, na jego ramionach żarzyły się runy, a między nimi falowała błękitna poświata. Portalu pilnowało kilka postaci w czerni.
- Tam musimy się dostać, ten portal zabierze nas do Szarych Pustkowi.
- No nie wiem – powątpiewał Xard – wydawał się silnie chroniony…
- A miasto napadnięte – dodał Dragoones
- Poradzimy sobie, zamieszki działają na naszą korzyść, łatwiej się będzie przekraść… a poza tym nie mamy wyboru, to jedyny czynny portal w promieniu dziesiątków mil, a nie mamy czasu szukać następnego.
- Racja, znajdą nas – poparł go Finch.
Reszta niechętnie pokiwała głowami. Zaczęli się zbierać do wymarszu. W pół godziny byli gotowi. Ruszyli traktem, prowadzenie przez maga, pochód zamykał Finch pilnując by nikt nie zostawał z tyłu i nie zbaczał ze ścieżki. Mijały minuty, rozciągały się w godziny, monotonnego marszu przez górzysty teren, oświetlany powoli zmieniającym się światłem słońca. Gdy te zachodziło już powoli za horyzont, zostawiając na niebie krwawą łunę, poczuli gryzący zapach dymu.
Z za następnego zakrętu wyłoniła się niewielka dolinka. Na jej krańcu, wtopione w otaczające je góry, znajdowało się krasnoludzie miasto. Unosiły się z niego gęste kłęby dymu, ogień pożarów oświetlał je miejscami.
- Jak dostaniemy się do środka? – spytała Tajra
- Frontem raczej nas nie wpuszczą – rzekł Deithe – to samobójstwo, ma ktoś jakiś pomysł? Zna ktoś jakąś inną drogę?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Finch
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Mar 2006
Posty: 1711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 23:17, 05 Lip 2006 Powrót do góry

Finch przełknął ślinę...Widok płonącego miasta przyjaciół nie należał do najprzyjemniejszych. Miał tu paru znajomych, w tym ludzi, którzy postanowili się tu osiedlić na stałe. Nie mógł uwierzyć... czyżby to było to coś? To coś co zmusiło garstkę ludzi do ucieczki z Vackell, coś czemu on i Drago przeciwstawili się dołączając do nich? Nie mówiąc o Anubine, poznał jej historię.. ale i ona wydawała się polubić (choć jak to ona nie wyrażała tego zbyt obficie) drużynę. Teraz chciał pokonać to coś... przynajmniej walczyć wraz z krasnoludami przeciw tym ciemnym postaciom. Nigdy nie miał woli walki, w tej chwili poczuł siłę i odwagę. Nawet żeby zginąć. I tak już wiele widział.. Jednakże teraz mieli inną misję. Nie potrafi opuścić przyjaciół...no właśnie! Których przyjaciół....
- Znam drogę - odezwał się.. Deithe zainteresował się. - Ale... musisz mi powiedzieć jedną rzecz.
- Finch myślałem, że to ty najbardziej ponaglasz drużynę. Teraz musimy iść zanim ktoś nas zobaczy.
-Tu nas nikt nie dostrzeże. Odpowiedz na moje pytanie: Czy tam, po przejściu w Szarych Pustkowiach… dlaczego TAM idziemy? Czy to jest źródło niebezpieczeństwa? Czy…
-Tam .. cóż. Tam się urodziłem. Myślę, że Szare Pustkowia pozwolą nam odpowiedzieć na parę pytań.. Istotnych dla nas wszystkich. Dlatego potrzeba jak najszybciej dotrzeć do portalu… znasz tę drogę?
-Znam. Zanim dojdziemy do cytadeli muszę was ostrzec. To najbardziej chronione miejsce krasnoludów. Do tej pory myślałem, że trzymają tam skarby. Ale… wiesz Deithe nie doceniłem twoich umiejętności. Wedrzeć się tam to rzecz niemożliwa ale zamieszki.. Chaos. Bariery są osłabione. Wyczuwacie takie coś w powietrzu? To magia. Nigdy jej tu nie było w takich ilościach. Gdyby połączyć moce… być może uda się otworzyć wrota. W końcu te czarne postacie najwidoczniej niedawno je otwarły. Mam przyjaciela krasnoluda. Silnego maga. Mógłby pomóc.. o ile.. – Finch spuścił głowę, wymamrotał parę słow. – Idziemy. Za mną. I po cichu. O ile nie będziecie wysoko skakać, nie zobaczą nas… – Uśmiechnął się raźno i ruszył w lewo, szczytem góry, bliżej zewnętrznego stoku. Nie było tu śniegu, ten spotkać można dopiero w najwyższych partiach gór, za stolicą krasnoludów. Była tylko wyschnięta trawa, jakieś karłowate drzewa, wyschnięte krzaczki. Przygnębiającość krajobrazu potęgowały chmury, które po zachodzie zasłoniły niebo. Popielate, szaroniebieskie tworzyły spójną całość nieba, nie dając dostępu światłu księżyca ani gwiazd. Jedyne światło pochodziło z doliny. I ono nie dawało pociechy – było ciemnoczerwone, wręcz brudne, jeśli można tak je określić. Do tego dym gryzący w oczy tak, że wrażliwszej Tajrze i Alice spływały łzy po policzkach. Szli szybko – tym razem Finch na przedzie, a Fist zamykający pochód. Wsłuchiwał się w każdy drobny dźwięk. Nikt ich nie śledził.
Odpoczynek przy jeziorku dał im wiele. Mimo wspinaczki nie czuli zmęczenia, mogli iść jeszcze całą noc.
Przed północą w czerwonym świetle ujrzeli pod swoimi stopami małą ścieżkę, bardzo osobliwą bo prowadziła z bardzo stromego i skalistego w tym miejscu zewnętrznego stoku do murów miasta.
-To tu.. -szepnął Finch. Zaczęli schodzić w głąb dolinki. Ścieżka prowadziła łagodnie w dół. Doszli do ściany muru. – To się wydaje śmieszne… ale tak to już jest. - Zapukał w mur. Normalnie. Bez rytmu. Miejsce gdzie uderzyła jego dłoń nie różniła się od pozostałej powierzchni muru. Było mniej więcej nad środkiem ścieżki, która wydawała się z znikać w ścianie. Po chwili kamienna powierzchnia zaczynała się rozstąpywać, pod miejscem „zapukania” tworząc niskie lecz wystarczające, jeśliby się schylić, przejście.
-Krasnoludy…- westchnął Finch. – Idziemy. Niezbyt wygodnie ale bezpiecznie.
Przeszedł pierwszy, reszta za nim chyląc się i kuląc. Xard z racji wzrostu miał lekki problem, zarył głową w łuk przejścia (krasnoludzka pieczołowitość dotyczyła nawet tajemnych przejść). Alice chciała pomóc Fistowi aby nie powtórzył losu Xarda, jednak ten uśmiechnął się tylko i bez problemu, zgrabnie, lecz z dostojnością przeszedł przez przejście. „No tak. Mogłam się domyślić, że jak zwykle sobie poradzi” – zaśmiała się w duchu Alice. Finch powtórzył pukanie… zobaczyli tylko, że ścieżka zniknęła. Bez śladu, w jej miejscu rosła teraz ..a właściwie rosła kiedyś, wyschnięta trawa i parę krzaczków. Zaraz po tym opatrzona zgrabnym łukiem wyrwa w murze zabudowała się z powrotem…
-Sprytne.. i bardzo dziwne – stwierdziła Tajra.
-No to jesteśmy w mieście. Idziemy do mojego przyjaciela jest tu blisko. – słysząc te słowa Fincha Deithe zaprotestował – Zrozum, on zaprowadzi nas bocznymi alejkami do cytadeli. I pomoże ją otworzyć.
Ruszyli. Weszli w pierwszą uliczkę, potem w następną i następną. Zakręcali, parę razy cicho wycofywali się gdy zauważyli ciemne sylwetki. Zajęło im to z godzinę.. wszystko przez to, że musieli się skradać. Prostą drogą doszliby w 5 minut. Prosta droga była najłatwiejszą drogą. Najłatwiejszą dla niebezpieczeństwa. Ryzykowanie nie miało sensu. Ale doszli. Na szczęście dom krasnoluda mieścił się w małej uliczce. W oknach paliło się światło. Weszli, wdrapali się za Finchem po kilku schodach, pchnęli drzwi. Zamknięte. Dwa słowa wypowiedziane przez Deithe wystarczyły by te otwarły się. Ruszyli przez pusty, chłodny pokój. Stał w nim tylko mały, niski stół i krzesła. Następne drzwi, na prawo. Otwarte. Ten pokój był mniej krasnoludzki – wypełniony regałami z książkami, z wygodnymi fotelami, potężnym mahoniowym biurkiem, kotarami w oknach, obrazami na ścianach. Oświetlały lamy oliwne nadając jeszcze przytulniejszy wygląd. Wieczór był ciepły, miło by było zagłębić się w jednym z foteli z książką… Ktoś chyba już na to wpadł. Zza fotela odwróconego tyłem do drzwi którymi weszli dostrzegli nogi.
-Panie Hrethron! Szybko proszę z nami, tu nie jest bezpiecznie! Musi nam pan pomóc. To ja Finch, tylko pan może nam pomóc. - Podszedł do fotela… Krzyk rozpaczy wyrwał się z jego ust. – Nie! Panie Hrethron… - pogrzebał nerwowo w kieszeniach płaszcza. Wyjął fiolkę. Przyłożył do ust nieboszczyka. W napięciu obserwował go.. – To na nic.. on umarł.
Krasnolud Hrethron siedział w fotelu, z książką w ręce. Wyglądał jakby czytał białkami oczu.. bez źrenic. Nie miał śladów krwi, rozcięć. Deithe podszedł bliżej.
-Zabity magią. Z nienacka. Pewnie obroniłby się nawet przed kilkoma magami, wygląda na potężnego czarodzieja. Zaskoczyli go… - przez chwilę Deithe wyglądał jakby węszył. – yhm .. magia wisi w powietrzu. Oprócz tej „jego” z którą żył na co dzień i tej, w miasteczku jest jeszcze świeższa.. dziwna. Wciąż świeża, to dziwne. Nawet po dość silnym zaklęciu powinna się rozwiać.
Reszta stała tyłem do drzwi. Niespodziewanie Fist ścisnął kostur jeszcze mocniej, odwrócił się i uderzył przeciwnika. Stali przy drzwiach – ciemne postacie. Deithe i Finch podnieśli głowy. „Cholera” mruknęli jednocześnie. Deithe miał już gotowy czar, rzucił nim w napastników. Odbił się od niewidzialnej tarczy.
-Alice! – krzyknął Finch. Podbiegła do niego, starając się nie patrzeć na to co leżało w fotelu. – Zagraj nam jakąś melodyjkę – uśmiechnął się diabolicznie. Alice nie zrozumiała natychmiast, wkrótce jednak wyjęła harmonijkę i zagrała … coś co może pomóc drużynie. Nie wiedziała co to, ale coś czuła że znane jej melodie o śpiewie skowronka, mroku, i kufelku dobrego piwa na pewno by nic nie zdziałały. Zagrała coś z duszy… I chyba pomagało, bo kolejny czar Deithe tylko lekko się osłabił na niewidzialnej tarczy raniąc jednego z przeciwników. Było ich dwa razy więcej niż przyjaciół. Trudno im było walczyć w pomieszczeniu, Finch próbował strzelać z łuku ale zestrzelił tylko lampę oliwną. Prostym zaklęciem zgasił ogień.. To jest myśl. Najwidoczniej podchwycił ją tylko Dragoones, który stał blisko. Reszta bowiem zasłoniła im wrogów walcząc. Fist zajął się dwoma, Anubine, Xard i Tajra odpierali ataki pozostałych. Wkrótce przeciwnicy Fista padli trupem, więc mógł zając się pozostałymi. „Katanowy” miecz Tajry, jednoręczne Anubine i Xarda położyły kolejnych dwóch. Reszta napierała na nich mimo ciskanych doń czarów Deithe. W końcu walka z progu przeniosła się na środek pokoju. Dragoones mógł do niej dołączyć wywijając szablami. Finch ciskał w czarne postacie lampy oliwne. Jeśli w ferworze walki nie zauważyły ich i nie gasiły prostym zaklęciem – zaczynały płonąć, tracić orientację i stawały się łatwym celem dla przyjaciół. Alice grała nieprzerwanie dziwną melodię. W końcu zaklęcia Deithe z całą włożoną w nie siłą trafiały wrogów. Połowa już nie żyła. Teraz szanse wyrównały się. Fist zanurzył otwartą dłoń w klatce jednego, tak aby reszta drużyny nie zauważyła. Przeciwnik padł. Tajra zaczynała słabnąć pod wpływem zranienia… Xarda drasnęło ostrze przez policzek, na szczęście zachował refleks i uchylił się na tyle, że nie draśnięcie nie było poważne.
Tajra upadła. Przeciwnik zawzięcie atakował ją, a ta nawet na leżąco się broniła. Deithe widząc to całą siłą odepchnął przeciwnika magią i przyzwał Tajrę do Fincha. Ten wiedząc co robić wyjął zioła i eliksiry, uklęknął przy Tajrze i próbował złagodzić i częściowo wyleczyć zranienie. Bardka zemdlała. Rana była ciężka. Nie zdążyła ubrać kurty a’la przeszywanica tylko w orientalnym stylu, i ostrze nieprzyjaciela przecięło jej ramię, później musiało się omsknąć i trafiło nogę. Głębokie, wymagało mocnych ziół.
-Osłaniam cie – krzyknął Deithe do Fincha.
Siła ziół i eliksirów zaczynała działać. Musiał nadszarpnąć w pewnym stopniu zapasy, ale gdyby nie zrobił tego teraz, wykrwawiłaby się. Próbował ją ocucić. Otworzyła oczy..
-Co się…-z trudem podniosła głowę. Nagle niewiadomo dlaczego zaczęła śpiewać… w rytm melodii granej przez Alice. To jeszcze bardziej osłabiło wrogów. Z resztą i tak byli ono mocno osłabieni, gdyż widząc stan Tajry przyjaciele wpadli w szał, ciachając ciemne postacie nadludzkimi siłami. Ostatnie minuty i wszyscy nieprzyjaciele byli już tylko trupami. Przeczesali kieszenie i sakwy. Żadnych śladów, przedmiotów. Finch podniósł głowę w kierunku przyjaciół.
-Damy radę uciec? Za mną są drzwi. Nie wyjdziemy tamtędy którędy weszliśmy. Tajro wstaniesz? Dobrze.. łyknij jeszcze tego, da ci dużo sił. Ktoś jeszcze odniósł rany? Nie? Idziemy!
Otworzył drzwi pośród regałów, i drużyna ruszyła szybkim krokiem. Tajra całkiem oprzytomniała, wsparta na ramieniu Deithe szła na równi z innymi. Pochód kolejny raz zamykał Fist, miał najwięcej sił, i nie odniósł nawet skaleczenia. Wydostali się z budynku na kolejną boczną uliczkę. Teraz trzeba dojść do cytadeli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Finch dnia Czw 15:22, 06 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Amram Ostatni Pomazaniec
Wysłannik Miasta Schronienia



Dołączył: 22 Sty 2006
Posty: 480
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto Schronienia

PostWysłany: Czw 10:43, 06 Lip 2006 Powrót do góry

Zakapturzona postać wciąż podążała za podróżnikami. Trzymała się dosyć daleko by nikt nie zauważył. Nagle jednak straciła trop. Dusza Amrama stała przy murze, do którego prowadziła ścieżka. Nikogo tu nie było... Postać stała nieruchomo, wpatrując się w wysoki mur. Życie w niej dogasało. Amram zrezygnował ze swego celu, który mógł przywrócić go do życia, zawrócił... Teraz jednak, gdy stracił drugi swój cel, umierał... Stał tylko nieruchomo w oczekiwaniu na koniec.
Nagle trafił w niego pocisk ognia ciśnięty z tyłu. Przedziurawił tylko szatę kapłańską i poleciał dalej. Postać odwróciła się i ujrzała za sobą maga. Amram czuł od niego ogromną moc. Choć nie był w stanie zrozumieć niczego, siły, które były w stanie mu pomóc, odczuwał doskonale. Podobnie jak wcześniej rozumiał, że musi wybrać się do źródła w Vackell, teraz pojął, że ten człowiek jest w stanie wrócić mu życie.
Czuł okropny swąd czarnej magii... Gdyby był w stanie rozumować nigdy w życiu nie zgodziłbysię na ożywienie za pomocą czarnej magii. Ale dusza podążała do celu, bez względu na użyte środki. Mag przyglądał się strapionej duszy Amrama, wyczuwał w niej ogromny potencjał i również zapragnął ją wykorzystać. Podszedł do nieruchomego ducha i położył bez słowa dłoń na ramieniu kapłańskiej szaty. Wypowiedział magiczne słowa a z jego dłoni wydobył się czarny dym. Wdarł się pod szatę, tworząc nowe ciało, identyczne jak dawniej. Odjął rękę. Amram leżał na ziemi. Pamiętał teraz wszystko, co się z nim działo. Mag przywrócił mu wszelką pamięć, wszelke wspomnienia oraz pragnienie nawracania innych. Dodał jednak jeszcze jedno: Przepełniające go na wskroś zło. To do zła będzie teraz nawracał potężne jednostki, któe mogłyby się przysłużyć nikczemnym celom. Był jedynie mocno osłabiony, gdyż moc czarnoksiężnika nie była wystarczająca, polożył głóny akcent na to by przepelnić Amrama złem...
Mag podszedł do muru, przez który wcześniej przedarła się drużyna. Stworzył potężny ognisty pocisk i uderzył nim w mur, który wydał głuchy dźwięk. Po kolejnej próbie ściana ustąpiła, ukazując ukryte wcześniej przejście. Amram doskonale rozumiał, co ma uczynić. POprzez wskrzeszenie otrzymał również cel. Pierwszy cel - usunąć drużynę, która ukrywa się w cytadeli. Przypomniał sobie Tajrę, Xarda, Dragoonesa oraz wielu innych, któzy dawniej przetoczyli sie przez jego życie. Pamiętał jaki miał do nich stosunek. Ale teraz otrzymał zadanie i był gotów je wykonać.
Jego oczy zabłysły krwawą czerwienią. Oczy, które były niegdyś wyrazem jego dobra, zawierały w sobie teraz zbyt wiele zła, aby można je było wykorzenić. Nie było w nich chaosu, Amram nadal był uporządkowany, inteligentny i doskonale zdawał sobie sprawę z tego co czyni. Przepełniało go tak niesamowite zło, że zapragnął z całych sił służyć temu, co na świecie najgorsze. Jego twarz rozświetlil szyderczy uśmiech. Ruszył ukrytym wcześniej korytarzem, pałając żądzą zadawania śmierci...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anubine
Zwiastunik Zagładki
Zwiastunik Zagładki



Dołączył: 26 Cze 2006
Posty: 55
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 18:29, 07 Lip 2006 Powrót do góry

Anubine była niespokojna,chociaż pochód zamykał Fist który miał najwięcej sił ze wszystkich.
Dążyli do cytadeli spiesząc się jak najbardziej było można.Lecz coś dhampirce nie dawało spokoju.Czasami przeczuwała że nikły cień postaci pragnie ich znaleść, ale to mogło być złudzeniem.Lecz zastanawiając się dłużej i analizując wszystkie szczegóły doszła do wniosku że ta postać już dawno nie żyje że została powrócona do życia za pomocą czarnej magi. Tak jak Gathar ożywił jej ukochanego ale ten odrodził się na nowo a ta postać odrodziła się lecz jej dusza była umarła.Umarła bo pod władzą ciemnych sił zła które depczą krok w krok za drużyną.Gdy drużyna skręcała Anubine zwolniła.Pragneła aby szli dalej i nikt nie zauważył jej chwilowej nieobecności.Drużyna nadal szła krętymi i solidnymi krasnoludzkimi uliczkami.Zatrzymała się aż przyjaciele znikli z jej oczu.Stała długo w milczeniu czując całym swoim ciałem że postać pełna ciemnej mocy tajemnej szła ku niej.Wiedziała co robi miała nadzieje że drużyna zdąży uciec a ona zwolni na chwile pogoń.W koło nagle zrobiło się ciemno i przeraźliwie zimno jak w grobowcu.Postać ją znalazła.Lecz nawet w tej chwili myślała o uciekinierach o nich, o tych dla których coś znaczy.Wyjeła miecz jednoręczny i czekała na swój los. Po czym szepneła:
-żegnajcie przyjaciele...żegnaj Deithe..żegnaj Finch.

Postać była zakapturzona lecz teraz pałała większą nienawiścią do każdego istnienia niż wcześniej, tam w lesie.Lecz moc jego wzrosła dwukrotnie... nie co ja mówie czterokrotnie.
Anubine nawet w ciemności czuła jego obecność. Człowiek który już dawno powinien umrzeć a żyje.Posiada cielesną powłoke, nie nie jest to upiór.Anubine ruszyła do ataku.Lecz postać ta była silna i magią odparowała cios.Naraz zaczeła sie owa postać śmiać tak niebotycznie że nawet władcy podziemi zlękło by serce.
-No tak zdradziłaś wiesz jaka za to jest kara.-odparł i zaczął szybko mówić formułke czaru.
-Nie znam cię nie jesteś z nimi, jesteś nowy*tu się zamachneła i odcieła palec który natychmiast mu odrósł*.
-Nic nie zdoła mnie zabisz na próżno przedłużasz czas swego istnienia.Podaj się.To twe ostatnie chwile Anubine-rzekł.
-Skąd znasz moje imie?-odparła *i znowu zamachła mieczem*.
-Wiem kim jesteś dhampir w Vackell,najemnik nie trudno cię znaleść.*Postać zrobiła unik*.
Ale teraz nikt o tobie nie usłyszy zginiesz z mych rąk.
Anubine zlodowaciała nie mogła się ruszyć.Była sztywna jak kłoda.Czar zamrożenia pomyślała.Swoje ręce zacisnął na jej szyi i miał ją udusić gdy ostatnimi siłami wbiła miecz w jego jedyną prawdziwie żywą część -serce.Postać wyparowała pozostawiając strzępki szaty.Wkoło zrobiło się jasno.Anubine spojrzała na owe resztki ostatni raz i ruszyła za przyjaciółmi.
-Tak *pomyślała* to są moi przyjaciele.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Finch
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Mar 2006
Posty: 1711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:37, 07 Lip 2006 Powrót do góry

Przyjaciele prawie zniknęli jej z oczu.. Anubine zobaczyła jak idący jako ostatni Fist wraz z drużyną skręca w jedną z uliczek. Pobiegła za nimi. Trudno ich było dogonić jako, że szli szybkim tempem. W końcu jednak dołączyła do nich. Zdała sobie sprawę, że tylko Fistan zauważył jej nieobecność. Na wszelki wypadek poszła na przód pochodu, gdzie miała nadzieję nie opowiadać o tym co się stało. Nie teraz. Szła obok Deithe. Ten odwrócił się do niej.
-Yhm.. Wyczuwam resztki magii.. Anubine powiedz mi co zrobiłaś. Miałem wrażenie, że opuściłaś pochód.
-Ja.. opowiem. Później, Teraz jest zły moment. Nieodpowiedni. Musimy iść… i dojść do cytadeli.
-Anubine! To może być ważne.. czuję, że ktoś zastosował na tobie czar zamrożenia. Czarne postacie? Spotkałaś je? Idą za nami?
-Nie.. to coś zupełnie innego.. Tak myślę. – Anubine opowiedziała wszystko, dokładnie co stało się przed chwilą.
-Hm.. Zdajesz sobie sprawę jak wielkie szczęście miałaś? Mogłaś zginąć! Nie mówię o tym, jakie informacje możnaby wyciągnąć z twojego martwego umysłu. Chodzi o życie. To coś było naprawdę potężne. Musimy się spieszyć. Powiem to Finchowi, później reszcie. Proszę.. nie oddalaj się od nas. To może być niebezpieczne. Wiem, być może mnie nienawidzisz, tak samo jak reszty.. ale nie jesteś też po stronie zła. No chyba że to my jesteśmy złem w tej historii – Deithe zachichotał – W każdym razie walczyłaś z ciemnymi postaciami.. chyba nie tylko dlatego że uratowałem ci życie.
-Deithe.. wydaje mi się, że nie jesteście tacy źli – Deithe jednak był już przy Finchu i opowiadał mu co się zdarzyło. Gdy jego szept ucichł Finch odwrócił się, spojrzał poważnie na Anubine, a potem zapowiedział, że za chwilę powinni dotrzeć do cytadeli. I żeby próbowali zbierać moce… i przygotować się na osłabienie. „Może być ciężko”
Potem szli około kwadransa w milczeniu. Zatrzymali się u wylotu jednej z uliczek, z jednej strony mieli fasady domów, z drugiej mur. Przed sobą zaś – cytadelę. Była to budowla wykuta w górze. Miała pólkulisty kształt, szeroka na samym dole, zwężała się ku górze. Co jakiś czas na jej fasadzie wykute były zewnętrzne korytarze, okna (na tyle okryte mrokiem, że nie widać było nic co jest w środku). Cała zaś była misternie („ech te krasnoludy” szepnął Finch) rzeźbiona w motywy drzew, księżyca i co najdziwniejsze rogalików i filiżanek z kawą. Te ostatnie wzbudziły zainteresowanie Xarda który nagle nie wiadomo czemu dostał ataku śmiechu. Szybko musiał go jednak zdusić. Przed cytadelą stała grupa ciemnych postaci pilnujących Wrót. Wrota były wysokie na kilkanaście stóp. Były żelazne, wzmacniane drewnem, zdobione srebrem, sprawiały niesamowite, groźne wrażenie. Zwłaszcza w połączeniu z rogalikami. Ciemne postacie krążyły niespokojnie szepcąc cos do siebie. Nie widziały grupy…
-Jest ich z 2 tuziny.. Cztery razy więcej niż nas. – Alice wykazała się znajomością matematyki.
-No.. Trudno będzie walczyć. Patrzcie jakie mają miecze.. dwuręczne.. o niektórzy nawet topory, patrzcie tamci trzej trzymają gizarmy. – Tajra zaniepokoiła się.
-To chyba jedyne wyjście.. wejście znaczy się. Finch? Znasz jakieś inne? – Deithe spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.
-Uhm.. nie. Cytadela jest wykuta w górze więc o tylnym wejściu mogłaby być mowa tylko jesliby pójść na drugi koniec góry. Ewentualnie tunele podmiejskie, może gdzieś tam. Można jeszcze wejść przez okno.. W takiej sytuacji najbezpieczniej jest wejść głównymi wrotami.
-Najbezpieczniej? – Tajra zaniepokoiła się nie na żarty – Czyli.. niech mnie Pierwszy Bard, mamy walczyć z NIMI? – skinęła na ciemne postacie przed wrotami – I to będzie NAJBEZPIECZNIEJSZE?!
-Tajro spokojnie.. Jakoś damy radę. Zestresowałaś się, mam tu ziółka, dam ci – podał jej fiolkę wypełnioną zielonkawym płynem – Ohydne, stawia na nogi. Zwykłą walką ich nie pokonamy, trzeba określić plan.
Fist odezwał się:
-Moim zdaniem skoro jest ich – jak powiedziała Alice – czterokrotnie więcej powinniśmy jakoś ich pokonać. Będziemy…
-.. wyczerpani, właśnie. A mamy jeszcze sforsować drzwi. Mam linę.. – Finch pogrzebał w plecaku.
-Może rzucimy w nich kawałkiem liny, pomyślą że to wąż i zwieją? – Xard wpadł na genialny pomysł, który jednak nie przypadł do gustu reszcie drużyny.
-Trzeba odwrócić ich uwagę… Zaklęcie? Jest ich na tyle dużo że nie pobiegną wszyscy. Jeśliby walczyć z pozostałymi… tamci wrócą. Z posiłkami. Bardzo źli. – Dragoones przekreślił następna propozycję.
Rozmawiając nie zauważyli ruchu pod wrotami.
-Patrzcie.. otwierają wrota.. idziemy. – Alice jednak zauważyła - Pokonamy ich. Wtargniemy się do środka. Później nas pewnie zabiją..- Wyjęła harmonijkę. – Tajro.. nie walcz, jesteś słabsza.. Chłopaki z Anubine jakoś dadzą radę. No to wyjmujcie broń i huzia na ciemną postać! – Przyjaciele dziwnie spojrzeli na Alice… Nie spodziewali się takich słów.
-Ekhym Tajro nie dałaś JEJ przypadkiem tych ziółek które dostałaś ode mnie? – Finch spojrzał podejrzliwie na sławną bardkę.
-No.. troszeczkę.. bo nie były ohydne tylko pyszne. Dałam spróbować.
-Nierób tego więcej – włóczykij-zielarz zaśmiał się. Przygotował łuk. – Gotowi?
-Gotowi! – odpowiedziały postacie przy drzwiach. Najwidoczniej przyjaciele byli odrobinę za głośno.
Fist pokręcił głową.
Rzucili się w walkę. Na szczęście Wrota nie chciały się domknąć. Widocznie zabrakło im magii by dotrzasnąć je i zaryglować zaklęciami. Siła fizyczna nie wystarcza.
Dwie bardki zagrały i zaśpiewały melodię. Drużynie zrobiło się raźniej. Fist zajął się trzema. Był tak szybki, że po chwili leżały martwe. Następna trojka.. Silniejsza.. ale da radę. Finch strzelał z łuku, ewentualnie dobijał sztyletem tych którzy zbliżali się ku bardkom. Wkrótce jednak musiał walczyć samym sztyletem bo ciemne postacie postanowili zbliżyć się ku niemu. Szło to mu ciężko więc z pomocą przybiegł Dragoones odrywając się od walki z ciemną postacia. Anubine w ferworze, zaciachała już dwójkę, mimo wydarzeń sprzed zaledwie pół godziny. Wzięła się za następną. Deithe posyłał kule ognia, które raziły nieprzyjaciół. Nie mieli tarczy. „Pójdzie gładko” – pomyślał. Xard spoważniał po ataku śmiechu i walczył wytrwale. Trafił na ciemną postać z gizarmą. Ostatnią z trójki – dwoje zabił Deithe zaklęciem. Fist położył już dziewiątkę – zabrał się za następnych. Sami pogubili się w rachunkach, zmęczeni ale z wyraźną wolą walki. Odnieśli rany, nie zważali na nie. Melodia bardek dawała im odwagę, siłę, podnosiła na duchu. Ciemnym postaciom zaś wyraźnie nie podchodziła do gust ponieważ pod jej wpływem męczyli się. Któryś z nich, zapewne mag, przezwyciężając słabość rzucił kulę ognia w kierunku Tajry i Alice. Było to jednak ostanie jego zaklęcie. Melodia ograniczała jego siły, ten zaś zebrał je wszystkie które miał by zabić bardki. Ostatnie siły. Padł na ziemię martwy. Nie przerywając walki Fist, który był najbliżej wyczuwając pod sobą jego ciało, podniósł i z wielką siłą rzucił na bok.
-Przyda się – mruknął.
Kula ognia płynęła w powietrzu. Finch znał zaklęcie tarczy. Rzucili je z Deithe jednocześnie – całkiem przypadkiem. Niewidzialna tarcza zawisnęła nad głowami bardek. Kula ognia odbija się od niej i uderzyła w fasadę cytadeli nie czyniąc jej żadnej skazy ni krzywdy. Odrąbał się tylko czubek rogalika i uszko filiżanki. Wielu zastanawiało się lata po tym zdarzeniu co też mogło to zrobić.
Drużyna już dawno pokonała pierwotną dwudziestkę czwórkę. Walczyła teraz z postaciami, które wyszły z cytadeli.. zapewne na zamianę z czekającymi pod jej wrotami. W środku mogło zostać ich tylko kilkoro. Zaczynało dokuczać im zmęczenie. Normalnie polegliby już dawno. Ale teraz mimo, że całkiem niedawno walczyli, wcześniej przeszli kawałek drogi – mieli siły. No i ta melodia.
Przeciwników ubyło. A właściwie… po tym jak Fistan zaczął otwartą dłonią wbijaną w klatkę przeciwnika zabijać… wszyscy polegli. Za to od miasta szły posiłki. Mnóstwo ciemnych postaci.
Mieli ostatnią szansę.
Deithe zawołał stojących dalej Tajrę, Alice, Dragoones’a, i Fincha, wszyscy podbiegli ku Wrotom. Nie były otwarte na oścież, jedynie uchylone. Wbiegli przez nie. Drzwi za to dziwną siłą zaczynały się zatrzaskiwać.. Deithe akurat przechodził przez nie, i został zaklinowany przez zamykające się skrzydło wrót. Anubine, która już przeszła odwróciła się i pobiegła by mu pomóc. Finch był szybszy. Spojrzała na niego dziwnie.. Oboje pomogli jakoś wydostać się magowi.
-Anubine… pomogłaś mi. Wraz z Finchem uratowaliście mnie – Deithe lekko dygotał. Nie przewidział, ze drzwi się zamkną. Swoją drogą to bardzo dziwne. – Jesteś już wol…
-Nie. Idziemy. – spojrzała na niego bystro – to był drobiazg. To nie był ratunek. Jeśli sądzisz, że jestem wolna.. cóż. Łatwo było się odkupić. – uśmiechnęła się tajemniczo – Idę z wami. I tak sama nie uważam, ze cię uratowałam.
Mieli iść, ale przecież musieli domknąć drzwi. Magią, siłą.. jakoś musieli. Te jednak zamknęły się same.
-Obawiam się że one żyją własnym życiem. Chyba teraz .. prosto? – Finch zawahał się nad dalszą drogą.
Stali w wysokiej sali, ogromnej… Była jednak pusta, ani śladu portalu. Poszli prosto. Znaleźli drzwi. Zamknięte. Ciach ciach – Deithe otworzył je zaklęciem. Za nimi schody pięły się w górę. „Być może gdzieś tam, w górze znajduje się następna sala. Z portalem” – pomyślał Deithe.
„A więc udało się… jesteśmy blisko przejścia. Przejścia do innego świata” – pomyślał Finch.
„Nie wiem jak ci faceci i Anubine dali radę. Z kolei co to za melodia, którą śpiewałam przy grającej Alice? I czy znajdziemy tu ten portal?” –pomyślała Tajra.
„Zgłodniałem przez te rogaliki” – pomyślał Xard.
Ruszyli schodami w górę. Alice położyła rękę na poręczy, a potem palcem zaczęła wystukiwać rytm melodii, która przed chwilą grała. W dole schodów pojawiła się klapa. Wrócili się, zaskoczeni, i przeszli przez nią.
-Eee.. może przejście na skróty? – powiedział Finch kiedy już przeszli. Znaleźli się w tunelu oświetlonym świecami wiszącymi przy kamiennych ścianach. – Patrzcie, tam są schody na końcu. Ten budynek.. on chyba cały żyje własnym życiem. I coś mi się zdaje, że polubił melodię Alice. Dlatego drzwi się zamknęły. Co o tym sądzicie? – Grupę zadziwiły te słowa. Może i to miało sens. Sam Finch nie rozumiał do końca tego wszystkiego co powiedział.
Nie jednak życie własnym życiem cytadeli było ważne w tej chwili.
Musieli znaleźć portal.
Ruszyli korytarzem każdy pogrążony w swoich myślach….


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Amram Ostatni Pomazaniec
Wysłannik Miasta Schronienia



Dołączył: 22 Sty 2006
Posty: 480
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto Schronienia

PostWysłany: Sob 9:47, 08 Lip 2006 Powrót do góry

Amram leżał na posadzce pozostawiony przez przebiegłą Dhampirkę. Ugodziła go w serce... Nie wiedział, że jego serce nadal pozostaje żywe... Nie wiedział, że jeszcze istnieje w nim iskra czegoś dobrego, to nadal dobro utrzymywało go przy życiu, bo jego serce nie uległo skażeniu... Teraz, gdy serce to przestało pracować, on umierał, ale przede wszystkim wygasło w nim wszelkie możliwe dobro jakie jeszcze wcześniej się tliło...

Był sparaliżowany, ale sięgnął jeszcze za pazuchę swej kapłańskiej szaty. Może i umarł dawno temu, lecz jego szata nadal skrywała różne sekrety - eliksiry, zwoje i tym podobne przedmioty. Większość z nich nie była przydatna człowiekowi przesiąkniętemu przez zło, ale wydobył małą buteleczkę. Z trudem wypowiedział magiczne słowa po czym otworzył butelkę. Poczuł szarpnięcie, jego dusza opuszczała go. Trzeba było zrobić to wcześniej... Skrył duszę w magicznej butli, która natychmiast się zamknęła. Liczył na to, że ktoś ją kiedyś znajdzie i będziep otrafił pomóc upadłego kapłanowi...

Tymczasem pozbawione serca ciało, czyste zło Amrama, ruszyło w dalszą pogoń. To już nie był czlowiek... To ciało, pozbawione ludzkiej duszy, ZOMBIE o nadzwyczajnej sile, lecz bez pomyślunku, który dążył do jedynej rzeczy: wyeliminowania jego śmiertelnej przeciwniczki: Anubine.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Alice
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 31 Paź 2005
Posty: 1737
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Niewiasta

PostWysłany: Pią 10:29, 14 Lip 2006 Powrót do góry

Korytarze ciągnęły się w nieskończoność. Tajra opadała z sił, reszta drużyny też nie była wypoczęta. W pewnym momencie Na końcu korytarza pojawiły się drzwi. Odruchowo kilka osób przygotowało się do walki, bardki stały z tyłu.
Deithe delikatnie nacisnął klamkę i otworzył drzwi, gdy nagle wprost na niego wyleciał nietoperz. Mag zwinnie jednak uchylił się i nietoperz przeleciał ponad nim.
Deithe spojrzał na Anubine i powiedział
- No, to dama przodem - i ukłonił się nisko zachęcając ją by weszła do komnaty.
Anubine burknęła pod nosem coś o wykorzystywaniu, ale wkroczyła do komnaty, a kilka kroków za nią weszła pozostała część grupy. W komnacie było ciemno, zimno i dziwnie wietrznie. Dhampirka kroczyła dalej przed siebie, na środek komnaty.
- Ałaaa! - krzyknęła upadając, gdy z zaciemnionej części wyleciała strzała i trafiła ją w łydkę. Z jej oka spłynęła łza, jednak szybko otarła ją rękawem.
Dragoones wyjął pochodnię z uchwytu na ścianie i poszedł do miejsca, z którego wyleciała strzała. Finch i Xard ruszyli za nim, trzymając się jednak trochę z tyłu, woleli być ostrożni.
Szybko jednak okazało się, że to była zwykła pułapka z dwoma strzałami. Deithe wziął się za jej rozbrajanie. Po chwili, w której Reszta drużyny, oprócz Fincha, który opatrywał Anubine odkryła jeszcze dwie podobne pułapki. Zostały one natychmiast rozbrojone przez Deithe, który przez nieuwagę przypiekł sobie dłoń płomieniem pochodni. Bolało. Co z resztą było widać na twarzy maga. Schował jednak rękę do rękawiczki. "nie będę zwalniać wyprawy przez moją rękę" postanowił i zapytał się reszty drużyny, czy mogą już iść.
Zgodnie pokiwali głowami, zebrali wszystkie potrzebne rzeczy i ruszyli dalej. Anubine szła opierając się na Dragoonsie, Deithe martwiąc się o swoją dłoń koło Tajry, a za nimi trochę już zmęczony Fistan. Xard, Finch i Alice szli na końcu, rozmawiając sobie cichutko. Mijali długie korytarze, kręte schody i wielkie komnaty pełne pułapek. Aż doszli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Alice dnia Nie 16:14, 16 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin