FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Wszystkie drogi prowadzą do Vackell Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Dragoones
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pustkowia mustangów (Konin)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Czw 18:49, 04 Maj 2006 Powrót do góry

-A mamy jakieś wyjście? - powiedział Dragoones powoli wstając. O mnie się nie martwcie, Gothar mnie poskładał. Łyknął z butelki, otrząsnął się i zachwiał - płyn miał fioletowe zabarwienie. To przeciwbólowiec.
-Prowadź Fist, do zbrojowni. Nic nam nie da siedzenie w jednym miejscu - powiedział. W końcu ktoś tu przyjdzie.
Ruszyli gęsiego ciemnym tunelem, przysłuchując się odgłosom miasta.
Po drodze przechodzili obok małych dżwi. Z za nich dobiegał cichy skrzek i pisk. Dragoones mimowonnie odłączył się od grupy i podszedł do nich.
-Co ty robisz? Oszalałeś? - szeptał Fist, ale ten był już w środku. Pod ścianą, niskiej izdebki stała klatka, z materiału odpornego na magię. To z niej dobiegały dzwięki. W klatce stał piękny, promieniujący dumą, szkarłatny ptak. Okropnie wychudły.
-To feniks, powiedział Dragoones. Został raniony odłamkiem, gdy krasnoludy coś wysadzały. Jest jeszcze młody, w dodatku nie wiedzą co mu jest, dlatego chudnie. Nie zostawie go tu. Powoli, drżącą ręką otworzył klatkę. Feniks sfrunął na jego ramię. Odwrócił się do przyjaciół.
-Mamy nowego, w dodatku potężnego sprzymierzeńca i towarzysza. Chylę przed tobą głowę najwyższy z ptaków. Imienia tego ptaka nie da się wymówić w ludzkim języku, zresztą nie żaden język nie jest tego godzien ale zgodził się byśmy mówili na niego Vivero.
-Czas wracać do rzeczywistości, ten ptak, chociaż piękny nie pomoże nam się z tąd wydostać - powiedział Gothar.
-Chyba żartujesz, - powiedział Amram - jest to zwerzę o największych umiejętnościach magicznych, nie licząc smoków rzecz jasna.
-Oboje nie macie racji. Przerwał Dragoones, Choć Amram ma jej więcej.
Dorosły, i w pełni sił feniks, przeniósłby nas wszystkich z tąd o całe mile, lecz ten jest dość młody, chory i niedożywiony. Może nam pomóc, ale...
Fist rozejrzał się po pomieszczeniu.
-Patrzcie - przerwał, w tych butlach jest pełno prochu. Tym wszystkim da się wysadzić całe miasteczko.
-Niech każdy bierze po butelce i wynosimy się z tąd - Zakomendował Dragoones.
I znów ruszyli ciemnym tunelem tym razem wprost do zbrojowni. Powoli przekroczyli próg. Zaryglowali skrzypiące drzwi, i odetchnęli. Przed oczyma stanęła im cała graciarnia, wszelkie możliwe rzeczy wytworzone przez najsławniejszych krasnoludzkich rzemieślników i inżynierów. Dragoones w obecności feniksa czuł się dużo lepiej. Jego obecność dawała ulgę i nadzieję. Reszta drużyny też to odczuła, bo ich zmęczone twarze nabrały nieco koloru. Wraz z Vivero na ramieniu podszedł do najbliższego stołu. Kilka z tych rzeczy powinno nam się przydać. Podniósł dwa kastety w kształcie szponów.
-Wezmę to na pamiątkę. I tę maszynkę do wytwarzania ognia. Bieżcie co dają, to na pewno im się nie przyda...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fistandantilus
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Wrz 2005
Posty: 1520
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jelenia Góra

PostWysłany: Pią 9:58, 05 Maj 2006 Powrót do góry

Gdy Dragoones, wziął sobie pamiątkę wszyscy zaczęli się rozglądać co sami mogli by wziąć. przeglądali pszafki, regały, patrzyli co leży na stołach, lub na ziemi. i zaczęli sobie coś wybierać. Fist w tym czasie, się przechadzał po pomieszczeniu. Uważał że nic mu nie trzeba ma swoje ukochane sztylety i nic więcj mu niepotrzeba. Ale jak to bywa w historiach wielkich bohaterów kazdy znajduje coś dla siebie. Reszta drużyny szybko zabierała co ciekawsze rzeczy. Fist poszedł na koniec sali, pewien błysk czy złudzenie jakieś zwruciło jego uwage. Poeszedł do gabloty w patrzył. z tylu uslyszał głos ... Fist pospiesz się, musimy iść....mówił Amram.... Fist, rusz się, Fist.... ale ten nawet niedrgnął, tylko patrzył na gablote. Co tak mogło przyciągnąć jego uwagę? zastanawiali się jego toważysze. W gablocie znajdowało się kilka przedmiotów. Pośrodku gabloty wisiał wielki miecz dwu-ręczny, po jego bokach wisiały dwa sztylety, na dole leżał pas na sztylety i przepaska na plecy do umocowania miecza. W roku gabloty był leżał zwój. Fist rozwinął go i podał Amranowi rzeby mu przeczytał. Kapłan wziął i przeczytał szybko tekst, wytrzeszczył oczy.
- Fist, moge ci to przeczytać, ale niewiem czy ucieszy cię ta wiadomość
- Czytaj!

Miecz niegdyś należał do Mintara Cienia. Był to morderca i łotr, któremu mordowanie sprawiało przyjemność. Niewielu jest światków którzy przeżyli by przekazać innym siłe owych zakletych przedmiotów. Widziano jak miecz płonoł ogniem, lecz Cień częściej kożystał ze sztyletów które były jego ulubioną broną. Poprzedni właścicieł został pojmany przez krasnaludów, którym się udało oprzeć jego sile dzieki magii kapłanów, magów i paladynów. Podobno bron w rękach złego człowieka staje się przekleństwem, a w rękach osoby, o czysej duszy jest zbawieniem. Lecz niewiadomo tego na pewno, nikt z rodu krasnalurów nie chciał kożystać z tej broni. Przedmioty czekają na osobe która je weźmie i pójdzie z nimi w świat. Podobno moc broni zostaje wyzwolona dzieki sile woli osoby która sie nimi posługuje. Więcej nic o tym nie wiemy.
Mag Sous z rodu Braminatów


Wszyscy patrzyli na broń, każdy w oczach miał chęć by ją wziąć.
- Niewiem czy powinniśmy to ruszać - zaczął Amram
- Musze, niemam wyboru, musze mieć te sztylety, a co się z tym wiąże musze wziąć miecz. i sięgnął po sztylety, spodziewał się jakichś anomali, lecz nic się nie stało.
- Może ktoś inny chce miecz, bo ja i tak niemumiem walczyć mieczem. Dragoonesie, czy zechciał byś? - spytał Fist, wskazując na miecz.
Człowiek patrzył i niewiedział co zrobić. Rozejrzał się po pozostałych, i myśłam. Ową chwile prewał/przerwała...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Tajra
Moderator
Moderator



Dołączył: 13 Gru 2005
Posty: 2159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bagdad
Płeć: Niewiasta

PostWysłany: Pią 11:07, 05 Maj 2006 Powrót do góry

...Przerwała Tajra - Lepiej się zmywajmy stąd. Później podzielicie się łupami. - Podbiegła do drzwi na korytarz złapała za klamkę gdy otrorzyły się z siłą, która pchnęła ją na przeciwległą ścianę. - Dlaczego zawsze ja- pomyślała i uderzyła głową w posadzkę. Uderzenie nie było tak silne jak się spodziewała, katem oka zobaczyła co je zamortyzowało. Wielki, rozchodzony, przeraźliwie brudny but Brumera znajdował się centralnie pod jej zadbanymi włosami. Zerwała się więc szybko. W dzwiach stanął tym czasem krasnolud, i to był jego błąd. Tajra zobaczyła błysk i jeden z nowych nabytków Fista tkwił już po rękojeść w gardle krasnoluda.
- Uciekajmy stąd - krzyknęła bardka, słysząc zbliżający się tupot wielu, ciężko obutych stóp - Dziś panowie przodem - zrobiła miejsce dla Gothara, który wyjrzawszy ostroznie przez framugę drzwi dał znać pozostałym, że korytarz jest pusty.
W wąskim przejściu obok śiebie mogło stanąć jedynie dwoje ludzi więc rzucili się do wyjśćia z budynku parami. wtem do budynku wtargnęła grupa rozwścieczonych krasnoludów. Zatrzymali się tylko na moment, by wydobyć zza pasów swe ciężkie topory i rzucili się do ataku.
- Na Allaha - krzyknęła Tajra - gotowa wrócić do pomieszczenia z którego dopiero wyszli jednak Irvin przytrzymał ją za rękę - zobacz krasnoludy nie maja szans, spójrz!! - Gdy tajra odwróciła głowę zobaczyła jak pierwsza para niskich mężczyzn pada właśnie na ziemię powalona celnymi rzutami sztyletów Fista. Dwójka za nimi nie zdąrzyła wyhamować i potknąwszy się o ciała swych towarzyszy rozłożyła się na ziemi. Brumer i Gothar skwapliwie wykorzystali zaistniałą sytuację i spuścili miecze na ich głowy. Ostatnią dwójkę krasnoludów w łatwością zabili Layla i Amram (z pomocą Layli), gdyż w ciasnym korytarzu krasnoludy nie mogły nawet wykonać porządnych zamachów swymi potężnymi toporami.

-He, he - zaśmiała się Tajra dziko i przeskoczywszy przez ciała dobiegła do drzwi prowadzących na zewnątrz budynku - Co za patałach... - rozległ się świst i Tajra cofnęła się w głąb korytarza. Z jej boku sterczała końcówka bełta z kuszy. A rosnąca szybko plama krwi utworzyła groteskowy karmazynowy wzór na jej szarawarach. Jej ciemna twarz była teraz przeraźliwie blada, zaś usta stały się jeszcze ciemniejsze. Z osłupieniem na twarzy osunęła się na kolana. Pierwszy podbiegł Kapłan i złapał ją pod pachy by nie osunęła się całkowicie.
- Pomóżcie mi - Krzyknął do towarzyszy - trzeba ją odciągnąć od tych drzwi - Razem z Brumerem położyli na podłodze, gasnącą w oczach Tajrę. - Nie podoba mi się to - stwierdził Amram rzeczowym tonem przyglądając się pianie pojawiajacej się na ustach dziewczyny - Dziwna sprawa. Rana nie wygląda aż tak groźnie.
- Bo i rana nie jest groźna - Gothar już pochylał się nad bardką - ale trucizna, która posmarowano bełt z pewnością.
- Invir, Brumer i Layla - pilnujcie wejścia rozkazał Gothar - No to klops, ustalenie co to za trucizna i sporządzenie antydotum potrwa zbyt długo - spojrzał na dziewczyne, która właśnie dostawała drgawek na całym ciele - Wyjrzenie na zewnatrz to chyba była ostatna rzecz, która zrobiła ta bardka.
- Hej zobaczcie - zawołał Dragoones - wskazując na Feniksa. Ptak tym czasem zeskoczył z jego ramienia i w niezgrabnych podskokach zbliżył sie do Tajry, której oczy wywróciły się białkami do zewnątrz. Zatrzymał się tuż przy niej a z jego oczu kapnęła jedna, jedyna łza, która trafiła prosto w środek krwawej rany. Niemal natychmiast wszyscy zauważyli zmiany zachodzące w ciele dziewczyny. Oczy odzyskały dawny blask a cera poczęła nabierać zdrowego odcienia.
- Kochany Feniks - zawołał radośnie Dragoones, gdy ptak wrócił na jego ramię - Mówiłem wam, taki przyjaciel to skarb.
- Wyciągnij bełt Gotharze- rzekł rozradowany kapłan - pora by rana zaczęła się zasklepiać.
- Ja tam nic nie chcę mówić - rzekł Invir posyłając strzałę w sobie tylko znanym kierunku - Ale sytuacja jest raczej patowa. Póki co to ani oni nas ani my ich. A przecież nie spędzimy chyba życia w tym korytarzu?
- Wiecie co? - Brumer podrapał sie po nieogolonej szczęce - tak myslę, że skoro krasnoludy truły rzekę to gdzieś musieli wylewać te swoje chemikalia. Może jest stąd jakeś inne wyjście poza tymi drzwiami. Przez ujście ścieków można by dostać się do rzeki...
- Z ciebie beda jeszcze ludzie, Brumer - Amram uśmiechnął się radośnie...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
TedEx - Nieuch. Jeździec
Strzelający postami
Strzelający postami



Dołączył: 17 Mar 2006
Posty: 376
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łodygowice (koło B-Białej)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Pią 14:25, 05 Maj 2006 Powrót do góry

No ja wiem. - odrzekł brumer, po czymwszyscy rzucili sie do przeszukiwania tuneli... ledwo minęli pomieszczenie w którym znaleźli feniksa, a już z tyłu dało się słyszeć szybkie, ciężkie kroki krasnoludów i jakby wózek na drewnianych kołach...

Szybciej!! Szybciej!! - Brumer nienawidził ciemnych tuneli, a zwłaszcza po nich biegać!! Nagle zza rogu wyskoczyło coś. tak "COŚ" to dobre określenie!!

Wielkie, zielone, na kilku parach łap i szczęka z podwójnym rzędem szpiczastych długich zębów!! Skóra tego czegos nosiła ślady sierści, ale też jakby poparzeń jakimś kwasem. niestety nie było czasu sie przypatrze bliżej temu stworowi. Po pierwsze dlatego, że to coś próbowało sie rzucić na Amrama, po drugie dlatego że Krasnoludy były coraz blizej.
Gdy Amram właśnie próbował się uchylić od wielkiej paszczy i świecących w niej zębów Fist skaczac odbił się od ściany tuż obok potwora i w locie wpakował mu oba sztylety w okoloce szyi, w tym samym czasie Invir posłał strzałę w otwartą paszczę stworzenia tak że wbiła sie aż po "piórka".
Dragoones z Laylą w tym samym czasie odciagneli Amrama.

krasnoludy!! - Krzyknęła Tajra, lecz zaniemówiła widząc że przeciwnicy zatrzymali się daleko. "Zaraz co to jest??" - przemknęło wszystkim przez myśl w momencie gdy krasnoludy zapaliły lont, który tkwił w jakimś woreczku na urządzeniu które przypominało kuszę na kołach...

Oni naprawdę mają przewagę technocośtam!! - Rzucił Amram i wszyscy rzucili się do ucieczki. Biegnąc usłyszeli brzęk zwalnianej cięciwy...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez TedEx - Nieuch. Jeździec dnia Sob 19:44, 06 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dragoones
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pustkowia mustangów (Konin)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Pią 16:06, 05 Maj 2006 Powrót do góry

Biegnąc Fist rzucił Dragoonesowi miecz. Ten w pełnym pędzie przepasał mocowanie, i wziął go do ręki. Zważył go w dłoni. Czy mam czystą duszę? Feniks przytulił mu się do twarzy. Brzdęk cięciwy. Wielki miecz zapłonął ogniem, lecz nie takim jak opisywał zwój. Zapłonął zimnym oślepiającym, błękitnym światłem. Dragoones zatrzymał się i obrucił. Ciął z dołu wprost w gigantyczną strzałę. Odrąbany, stalowy grot poszybował w stronę napastników, a reszta strzały spadającej na ziemię zajęła się prawdziwym gorącym ogniem, odgradzając drużynę od krasnoludów. Dragoones powoli otrząsnął się z letargu. Schował miecz. Odwrócił się i pobiegł za innymi.
W końcu dotarli do smrodliwego ujścia ścieków. Chemikalia sięgały im prawie do pasa. Szli powoli, po pewnym czasie ujżeli koniec ścieku.
-Nie wierzę - powiedział Brumer. Nikt z nas nie przeciśnie się przez taki otwór. Po co ten cały wysiłek?
-Spodziewałem się tego. - Odpowiedział ze spokojem Dragoones. Czy wszyscy mają te butelki z prochem? Na zewnątrz zauważyłem jak te kurduple to robią, i wziąłem tą rzecz. - Pokazał im maszynkę do wytwarzania ognia. - Pakujcie butle w ten otwór. Sprubujemy to wysadzić. Nie wiem czy wszystko się nie zawali ale musimy spróbować, krasnoludy depczą nam po piętach. Wszyscy za ten wyłom skalny. Vivero - mruknął - wystarczy ci tych wybuchów. Leć za nimi. Powoli zapalił ląt. Płomyczek błyskawicznie piął się ku butlą. - Nie zdążę - pomyślał i bez namysłu zanurkował. Byle tylko nie napić się tej wody. Błysk i huk. Powoli wynużył się. Światło słoneczne wpadło do ciemnego tunelu. Zmrużył zmęczone oczy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fistandantilus
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Wrz 2005
Posty: 1520
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jelenia Góra

PostWysłany: Pią 20:43, 05 Maj 2006 Powrót do góry

Wszyscy wybiegli na świeże powietrze. Po chwili dołączył do nich Dragoones, cały przemoczony. Otrząsnął się lekko. Spojrzał na resztę, potem na biegnących krasnali.
- No to do dzieła przyjaciele – powiedział, spojrzał na miecz w skupieniu. Miecz zapłonął, tak jaskrawym światłem że krasnale się zatrzymały na chwile i zwątpiły. Jeden coś krzyknął i ruszyły znowu.
- Oj Dragoonesie, nie przechwalaj się że jesteś, taki sprytny – Mówiąc to Fist uśmiechnął się, a jego sztylety zapłonęły ostrym głębokim czerwieniem.
Wszyscy patrzyli na niego, tylko Dragoones się uśmiechnął, a jego miecz drgnął zostawiając za sobą błękitne smugi. Fist zaśmiał się cicho, od sztyletów odszedł magiczny płomień sięgając aż łokci. Tymczasem krasnaludki stały i się patrzył. Layla, ona też nie chciała być gorsza, wyszła i stanęła miedzy mężczyznami... O Wielki Therionie, przybądź mi z pomocą, i pobłogosław mój miecz, i tych dzielnych wojowników i wszystkich którzy będą walczyć i....nagle niewiadomo skąd usłyszała głos Theriona...”DOBRZE JUŻ DOBRZE, POBŁOGOSŁAWIĘ ICH JAK TAK BARDZO TEGO CHCESZ”..... jej miecz zaczął się jarzyć i dookoła ostrza zaczęły wirować błyskawice. Elf Invir zaśmiał się i zaczął mówić językiem elfów, a groty jego strzał zapłonęły zielonym ogniem. Do szeregu wstąpił Gothar w błyszczącej zbroi. Nic nie mówił, a na jego twarzy widać było powagę. Podeszła również Tajra trzymając swój wygięty miecz, i mrucząc coś pod nosem w języku elfów, i nagle jej oczy zabłysły mrocznym brązem. I wystąpił również Amram, uśmiechając się, wpatrywał się kule ognia, która krążyła nad jego dłonią, zwiększając swoje rozmiary. I wystąpił na koniec Brumer.
- No a ja z was jestem najlepszy, haha – i zacisnął pieści, choć miał przypięty do pasa korbacz który wziął sobie ze zbrojowni.
I wszyscy stali i czekali, aż krasnale zareagują, ale one tylko stały. Fist nie zastanawiając się długo odpiął pozostałe worki z prochem, włożył je w dziób feniksa i polecił zanieść je pod mury.
- Invir, czy mógłbyś jedna z tych płonących strzał i spowodować mały wybuch? – elf poczekał aż feniks wróci i strzelił.
Wielki wybuch zniszczył doszczętnie fabrykę, jedyne co po niej zostało to te śmieszne krasnale, a wraz z nimi jakieś maszyny. Jeden z nich, widocznie dowódca, krzyknął coś i utworzyli szyk bojowy. Jednak towarzysze jednak się nie zlękli. Stali i parzyli. Gdy oddział się do nich zbliżał Vivero zaśpiewał swym melodyjnym głosem i sam zapłonął żywym ogniem.
I tak zaczęła się jatka. Krasnaludy przyspieszyły kroku , Invir wystrzelił już pierwsze strzały. Reszta stała twardo, czekając na odpowiedni moment do ataky. Jedynie Fist, niby odmieniec, cofnął się, wziął rozbieg i przeskoczył nad tarczami pierwszego rzędy i zaczął siec. Kopniakami, powalał przeciwników, magicznymi sztyletami, podrzynał gardła i szukał dziur w pancerzach przeciwników. Robił to z taką łatwością i szybkością że przeciwnicy nie mogli tego znieść i rozstąpili się. Jego towarzysze z początku widzieli tylko czerwone błyski, lecz po rozstąpieniu się szyku ujrzeli, z jakby nadprzyrodzoną szybkością się poruszał. Reszta nie chcąc go zostawiać samego też ruszyła do ataku.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dragoones
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pustkowia mustangów (Konin)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Sob 9:02, 06 Maj 2006 Powrót do góry

Dragoones z łatwością odbijał ciosy krasnoludzkich toporów. Miecz Mistrza Cienia przechodził przez kolejne tarcze i zbroje błyszcząc pięknym, błękitnym blaskiem. Vivero lecący tuż za nim zaśpiewał pięknym głosem sekretną mantrę, a kule wysłane przez krasnokludzkich rzemieślników zapłonęły szkarłatem. Niczym kamyki odbiły się od nas i ze świstem poleciały ku napastnikom.[link widoczny dla zalogowanych]
Tuż obok niego Tajra wprowadzała w letarg kilku krasnoludów. Kątem oka dostrzegł błyskawice miecza Layly uziemiające kilku brodatych jegomościów. W głębi pola bitwy Fist wykonywał krwawy taniec z ognistymi sztyletami. Gdy obracając się wbił ostrze sztyletu w skroń nieświadomego zagrożenia brodacza, zagapił się. To wystarczyło. Zdradziecka kula rysnęła mu ramię.
-Feniksie leć - mruknął Dragoones. Dam sobie radę. Gdy oddalił się Vivero, przybył ból. Skoncentrował się na klatce piersiowej i złamanym żebrze. Poczuł zimno bijące od miecza. Jego blask uśmierzył ból. Powoli przestał myśleć i odczuwać. Miecz robił to za niego. W bitewnym szale błękitu, ostrze prawie zachaczyło Gothara. Miecz karmił się śmiercią i świadomością. Jego zimny blask przeistoczył się w krwawe gorąco. Jestem za słaby. Nikt zabijający inne istoty nie może być czysty. Usłyszał śpiew feniksa. Świadomość wróciła, jednak przez chwilę stał bezbronny. Chwila wystarczyła. Krasnolud z okrutnym uśmieszkiem wytrącił broń Cienia z jego ręki. Poczuł na ramieniu feniksa. Wyszeptał mu coś do ucha.
-Pozdrowienia od Vivera - i krasnal oberwał szponem. Ostrza kastetu miękko wbiły się w twarz przeciwnika. Okropny widok - pomyślał wyciągając swój stary miecz. Powrót do przeszłości. Wspaniały błysk wypolerowanej klingi nieznanego metalu.
-Tak, stary przyjacielu - pomyślał - rozgrzej się. O starych przyjaciołach się nie zapomina. Z pomocą feniksa i starego ostrza, osiągnął niewiarygodną szybkość i siłę. Czasem miał wrażenie że fala gorąca przepływa tuż koło niego. Czy to kostucha? Nie to brzydzący się walką kapłan tworzył wielkie kule ognia siejąc śmierć i zaklęciami chronił ich siły.
- Kiedy to się skończy? -myślał Dragoones. Nie czekał długo. Z za płonącego budynku wyszedł człowiek w czerni. Viwero od pierwszej chwili wiedział kim jest ta osoba. Nekromanta powoli podszedł. To pewnie on dał krasnoludom broń palną i pomysł na proch, oraz maszyny wojenne.
- Nadszedł czas rozstrzygnięcia! - ryknął Dragoones - musimy się zjednoczyć!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
1therion
Administrator
Administrator



Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 1862
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gród nad Pisią

PostWysłany: Sob 13:01, 06 Maj 2006 Powrót do góry

Drużyna zacieśniła szeregi. Mimo, że znali się stosunkowo od niedawna, walczyli prawie jak jeden człowiek. Fistan blokował ciosy, które mogłyby dosięgnąć Dragoonesa, Brumer wywijał korbaczem nie pozwalając się przeciwnikom zbliżyć do Amrama, który raz za razem posyłał rzesze brodaczy do lepszego świata.

Sytuacja jednak nie była zachwycająca. Krasnoludów było dużo. Na miejsce każdego zabitego przychodziło dwóch jego kompanów, by pomścić jego śmierć. Część krasnoludów została również w odwodach przygotowując do użycia kolejne śmiercionośne machiny. Nikt z drużyny wcześniej nie widział podobnych urządzeń, jednak ich przeznaczenie było jasne. Wszystkich zadziwiał też upór i wola walki długobrodych, ta bezkrytyczna determinacja, gdy szli ginąć w walce, jakby szli po lepsze jutro.

Nagle z lewej flanki wyłonił się nowy oddział. Zielone stwory, z których jeden którego spotkali w jaskini był wystarczająco odrażający, by zniechęcić ich do bliższej znajomości, maszerowały teraz w równych szeregach, ramię przy ramieniu, uzbrojone w rozszerzające się ku górze miecze. Szacując pobieżnie, nadchodzący oddział miała wielokrotną przewagę siłową nad dotychczasowymi uczestnikami walki.
Nagle rozległ się przeraźliwy huk. To jedna z morderczych machin, gotowa już do użycia wypluła pierwszy pocisk. Nikt nigdy nie widział czegoś podobnego. Machina przypominała komin na kółkach, swym wylotem skierowany prawie całkowicie do góry.
Invir na wpoły usłyszawszy, na wpoły odczytawszy w ruchu warg śmiejącego się krasnoluda z płonącą żagwią w ręku powtórzył cicho : MORTAR. Tylko Vivero rozdarł ciszę swym przeciągłym piskiem i zaczął wzbijać się w powietrze. Zarówno jego refleks, jak i prędkość lotu zadziwiała wszystkich. Piękny płomienny ptak wznosił się w dużą prędkością, bo gdzieś na niebie trajektoria jego lotu przecięła się z trajektorią pocisku. Vivero rzucił się na lecący pocisk, detonując go własnym ciałem wysoko w powietrzu. Sądząc po wielkości wybuchy, nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że na ziemi nikt nie miałby szans przeżyć, jeśli tylko pocisk uderzyłby choć w pobliżu.
Dragoonesowi po policzku spłynęła samotna łza.
-Masz racje Przyjacielu. Wyrównałeś rachunki. Życie, za życie. Żegnaj.

-----------------------------------------------------------------------------------
Tymczasem w jakiejś zatęchłej pieczarze.
-Obudź się Dyrwiduku. Wstawaj mówię! No otwórz wreszcie oczy szubrawsze.
-SzubrawCZe, jeśli już Batlyanie. Dlaczego mnie budzisz? Jeszcze nie moja kolej na stróżowanie. Żebyo odzyskać choć po części siły powinienem spać jeszcze przynajmniej pięć tysięcy lat.
-Nadeszła Ta Chwila. Choć, coś Ci pokażę.
---------------------------------------------------------------------------------

-Czy on...?
-Tak, umarł.
-Ale przecież to feniks, magiczna istota!
-Obawiam się, że takiego wybuchu i niejeden smok mógłby nie przeżyć.
-Co my teraz zrobimy? Bez Vivero nie damy im wszystkim rady.
-Poczekajcie – Amram rozproszył magiczną kule, która była już gotowa do rzucenia – popatrzcie na krasnoludów. Oni się wycofują.
-Co do licha... Mają teraz taką przewagę, że powinni zmiażdżyć nas bez problemu...
-Zaraz, te stwory... ja już gdzieś je widziałem. Wiem! To hobgobliny, czytałem o nich kiedyś w klasztornej bibliotece. Na rycinach wyglądały mniej plugawo.
-Popraw mnie kapłanie, ale czy hobgobliny nie należą do zielonoskórych, ras z którymi krasnoludy od wieków toczą nierówną walkę o przeżycie? – spytał Brumer.
Krasnoludy zaczęły naprędce ustawiać linie obrony wokół swoich maszyn. Oddział zielonoskórych skręcił w tym kierunku i przeszedł do lekkiego truchtu.
-Kto wygra tą bitwę? – spytała Layla.
-Zielonoskórzy mają wielokrotną przewagę... nawet machiny bojowe nie uratuj krasnoludów przez rzezią.
-To jak oni przeżyli przez tyle lat, skoro nawet z machinami nie mogą sobie poradzić z atakiem?
-Na otwartym polu nie mają szans. Ale broniąc się w swoich tunelach wyrównywali szanse. Oni są stworzeni do walki w ciasnych przejściach, zielonoskórzy natomiast wola otwartą przestrzeń.
-Czy mówisz o tych tunelach – Layla wskazała ręką dymiące jeszcze ruiny – które właśnie im zawaliliśmy?
Wzrok wszystkich członków drużyny skierowany był w ziemię...
-Eee, czy myślicie, że – Buomer wyraźnie nie mógł dobrać odpowiednich słów – Czy jest to prawdopodobne według was, że z tej zatrutej rzeki czerpią wodę zielonoskórzy i zatrucie było tylko formą ... samoobrony?

----------------------------------------------------------------------------
-Popatrz na ich broń.
-I towarzyszy im feniks.
-Mają też krwawnik.
-Ale nic o tym nie wiedzą!
-Nie szkodzi. Czy gdzieś jest napisane, że muszą wiedzieć, że go niosą?
-Masz rację, nie muszą wiedzieć. Ważne, że go mają.
-Dobrze zrobiłeś, że mnie obudziłeś. To faktycznie Ta Chwila. Czas obudzić resztę naszych braci.
-Poczyniłem już przygotowania. Drzwi zostały odpieczętowane, zanim jeszcze się obudziłeś. Zaczęło się!
-Zaczęło się.
--------------------------------------------------------------------------------------

-Czy wy wszyscy chcecie mi powiedzieć, że właśnie skazaliśmy bogu ducha winnych krasnoludów na zagładę?
Nikt się nie odezwał. Jakoś strasznie niewygodnie było im teraz stać Tu i Teraz, z bronią zakrwawioną juchą setki krasnoludów, ze stosem truchła pod stopami.
-Musimy im pomóc! Nie możemy pozwolić, żeby nasze błędy sprowadziły na nich zagładę.
-Nie mamy żadnych szans. Hobgoblonów jest za dużo. Nawet gdybyśmy jakimś cudem zjednoczyli siły z krasnoludami, nasze szanse są żadne. Powinniśmy stąd odejść, póki hobgobliny zajęte są krasnoludami, a na nas nie zwracają uwagi.
-Ale to tchórzostwo! Ucieczka!
-To nasza jedyna szansa. Znam łatwiejsze i szybsze sposoby popełnienia samobójstwa, niż oddawanie się w niewolę zielonoskórym. Moim zdaniem powinniśmy jak najszybciej się stąd oddalić.
-Ale przecież Nekromanta! – Dragoones nie mógł pogodzić się z wersją o niewinności krasnoludów. – Pomagał im nekromanta. To czarna magia, zła siła!
Invir patrzył. Mężczyzna w czarnym stroju nie był już dumnie wyprostowany. Stał teraz przygarbiony, ze wzrokiem wbitym we własne buty, jakby nagle przybyło mu kilkadziesiąt lat. Zaciskał pięści. Invir mógłby przysiąc, że pobielały mu kłykcie. Nagle ów człowiek wyprostował się, zwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku zawalonych tuneli.

-------------------------------------------------------------------------------
Nad niewielkim oczkiem wodnym pochylały się cztery postaci. Cztery bardzo stare, bardzo pomarszczone postaci. Ich oczy jednak biły młodzieńczym podnieceniem.
-Co za szczęście.
-Idą prosto w naszą stronę.
-Nie możemy przegapić tej okazji. Więcej może się nie przytrafić.
-Masz rację. To ostatnia chwila. Musimy wykorzystać wszystkie dostępne nam środki. Nasze kulty są już bardzo słabe. Za parę lat możemy w ogóle zniknąć
-Racja, wszystkie środki. Innej okazji nie będzie. Pójdę po eliksiry.
-Tak, tak, chodźcie maleńcy. Chodźcie do nas. Z waszą pomocą się odrodzimy. Stare bóstwa wrócą, by objąć we władanie to, co im się należy. Koniec już prymatu tych oseskowatych bożków. Czas, by prawowici władcy zasiedli na tronie.
-A ja już traciłem nadzieję, że kiedykolwiek... a tu proszę, idą ku nam i niosą nam krwawnik. Tak, jak w przepowiedni.
-Gotujcie się bracia, mamy masę roboty.
-----------------------------------------------------------------------------------

-Uff, tu jesteśmy bezpieczni.
-Nie znajdą nas tutaj?
-Raczej nie, odeszliśmy wystarczająco daleko.
-Zobaczcie, co to za światło?
Ze wzgórka, na którym znajdowali się podróżnicy doskonale widać było niedawne pole bitwy. Teraz jaśniał tam wielki blask. Po chwili wielka kula ognia strzeliła pod niebo, by u szczytu swej drogi wyłonił się z niej piękny ognisty ptak.
-Przepiękne...
-Jak feniks z popiołów, teraz wiem, że nie ma w tym krzty przesady.
-To Vivero? – Layla wydawała się zaskoczona. – To znaczy, że nie zginał? Że do nas wróci?
-Nie Laylo – głos Dragoonesa był zimny jak kamień – Vivero umarł. Z jego prochów odrodził się feniks, ale to inny ptak. Nie pamięta nas, nic dla niego nie znaczymy. Odleci zaraz dalej na północ i więcej go nie zobaczymy.
-Dość podziwiana, czas na nas. Musimy w końcu dojść w te przeklęte góry i znaleźć parę kwiatków. Po to wszak ruszyliśmy, a na razie wszystko zdaje się spowalniać nam podróż.
-W drogę!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dragoones
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pustkowia mustangów (Konin)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Nie 16:08, 07 Maj 2006 Powrót do góry

Szli powoli zostawiając za sobą grzmiące pole bitwy. Zdawało się że hobgobliny wygrywają. Słychać było zwycięskie ryki i rozpaczliwe strzały. Z ruin tunelu w obstawie krasnoludów wyszedł nekromanta. Otulnony czernią rozpętał zielone piekło. Na jego wołania odpowiedzieli martwi brodacze, i dzikie zwierzęta, a po kilku chwilach zielonych zaczęło ubywać. W jednej chwili Dragoones wszystko zrozumiał. Nekromanta pragnął by krasnoludzki, starożytny lud nie został całkowicie wyniszczony przez gruboskórne potwory. Dał im nadzieję i środki do wyrwania się z jażma i przekleństwa jakim były hobgobliny. Ale w tej chwili nie chciał o tym myśleć. Rana po Vivero była zbyt głęboka i świeza... Poza tym wywołał, może nie umyślnie, ale jednak, śmierć lub obłąkanie wielu ludzi i zwierząt. Nie, niech radzi sobie sam... jednak trawiły go wyrzuty sumienia, słysząc krasnoludzkie jęki. Weszli na zieloną, nisko położoną dróżkę. Mieli do wyboru dwie odnogi. Prostą kamienną, i wygodną drogę, oraz nisko położoną, zawiłą i ciemną ścieżkę. Naturalnie wybrali pierwszą drogę. Po chwili marszu usłyszeli grube, warkliwe głosy.
-Hobgogliny! -zawołał Amram- Jest ich przynajmniej setka. Idą z odsieczą!
-Wycofujemy się! - powiedział Dragoones. Jest ich za dużo. Nie przejdziemy.

-------------------------------------------------------------------------------------
-Zawsze podziwiałem twoje iluzje Dyrwiduku. Opanowałeś tą sztukę do perfekcji.
-Nie powinni być tak głupi żeby wracać. Wybiorą tą drogę. I przyjdą do nas... na pewno.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fistandantilus
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Wrz 2005
Posty: 1520
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jelenia Góra

PostWysłany: Nie 18:31, 07 Maj 2006 Powrót do góry

Gdy usłyszeli zbliżających się Hobgoblinów postanowili się wycofać. Więc wrócili do rozstaju dróg i ruszyli krętą ścieżką. Droga była wąska, ciągle pod górę, przesz korony drzew przenikało niewiele światła. Las wydawał się spokojny, gdzieś w oddali niknęły odgłosy bitwy. Towarzysze drogi przemęczeni brnęli w górę. Po trudach walki i taktycznego odwrotu, zapuścili się w gąszcz górskich lasów. W prawdzie była ścieżka, lecz dawno nie używna zarosła korzeniami i gęstą trawą. Zbliżał się wieczór wiec postanowili rozbić obóz na niewielkiej polance. Rozpalili ogień, rozłożyli swoje rzeczy i usidli dookoła. Fist postanowił zapolować, żeby następnego dnia ruszyć z pełnym żołądkiem. Reszta zaczęła rozmawiać. Po dłuższej chwili Fist wrócił niosąc na ramieniu sporego odyńca. W pewnej odległości od pozostałych oporządził mięso, i zaniósł je żeby się opiekło. Siadł przy pozostałych, i zaczął słuchać o czym rozmawiają.
- Idąc ciągle tą ścieżką powinniśmy być mniej więcej równolegle głównego taktu. – mówiła Layla – więc nie powinniśmy tak bardzo zboczyć z drogi do przełęczy.
- No dobrze, to rano, ruszymy w dalszą drogę, niema na co czekać. Mamy wodę i jedzenie o które zadbał Fist. Więc ja nie wiedzę przeszkód aby ruszyć dalej. Ale może ktoś z was chciałby jeszcze cos dodać? – spytał Dragoones, i rozejrzał się po pozostałych. Wszyscy siedzieli nieruchomo.
- A co z tym listem? Powinniśmy coś z tym zrobić? – zaczął wypytywać Fitandantilus.
- Po co, na pewno ten list napisał jakiś szaleniec, nie powinniśmy się do tego mieszać, to nie jest cel naszej podróży. – stwierdził Brumer – ale może osoba do której ma trafić ten list ma jakieś dobre piwo – zamyślił się.
- Nie, idziemy w góry i szukamy kwiatów, niektórym są bardzo potrzebne – Amram spojrzał na Invira, z troska w oczach – z rana ruszamy.
Wszyscy najedli się do syta, a mięsa zostało jeszcze na śniadanie. Potem położyli się spać. Niby wszystkim noc mijała dobrze, ale nie do końca. Amram, ten spokojny kapłan, miał bardzo niespokojny sen.

-------------------------------------------------------------------------------------

Kilku staruszków obserwowało ich z zaciekawieniem.
- Nie powinniśmy się ujawniać, lecz śledzić ich poczynania, zobaczyć jak reagują, i jak dobrzy są – powiedział jeden
- Nie wiem przyjacielu, chyba powinniśmy wkroczyć do akcji.
- Nie póki niosą krwawnik nie powinni o nas wiedzieć więcej niż im pozwolimy. A na dodatek nie wiedzą że maja tak drogocenną rzecz ukrytą w rękojeści miecza. Nauczyli się z nich korzystać na poziomie podstawowym. Ale nie wiedzą dzięki czemu broń ma taką moc.
- I to mnie właśnie martwi niewiedzą co maja wiec mogą to zostawić, a wtedy nici z przepowiedni.
- Nie martw się o to, ten mody człowiek się nim zajmie. Ma on dobrze serce i próbuje to ukryć, ale miecz o tym wie i nie pozwoli się tak zostawić.
- Niech ci będzie, zostaniemy w ukryciu. Ale będę dawał im pewne znaki – mówiąc to starzec się uśmiechnął

-------------------------------------------------------------------------------------

O świcie wszyscy wstali, oprócz Amrama wszyscy też byli wypoczęci. Zjedli wczorajsze mięso, zebrali rzeczy i zaczęli swą wędrówkę. Szli niezbyt szybko, ale też się nie wlekli. Poruszali się w niewielkich odstępach od siebie, tworząc zwartą grupę, ale jak zawsze nie wszyscy tworzyli tą zwartą grupę. To Fist, ciągłe się oddalał od reszty, tłumacząc że chodzi na zwiady. Ale wszyscy zdawali sobie sprawę że młody mężczyzna woli poruszać się tak jak lubi, czyli przemykać miedzy krzakami, przeskakując z drzewa na drzewo, jak małpa. Ale rozumieli go, takie łatwe poruszanie się dawało mu wiele możliwości. Raz Fist przykucnął na drzewie koło ścieżki, zauważył że Amram się oddalił nieco od pozostałych. Poczekał aż pierwsi przejdą po czym zeskoczył koło kapłana.
- Źle się czujesz Amramie?- spytał, patrząc mu prosto w twarz.
- Nie po prostu źle spałem w nocy.
- Może powinieneś odpocząć. – Fist podał Amramowi bukłak z zimną wodą – możemy zorganizować postój.
- Nie trzeba, mogę iść dalej – powiedział, biorąc duży łyk świeżej wody – o skąd masz, świeżą wodę?
- A jak tak sobie chodziłem to zauważyłem źródełko, więc postanowiłem nabrać nowej wody. Możesz zatrzymać ten bukłak.- powiedział Fist – no to ja lecę dalej – i wdrapał się na pobliskie drzewo.
- Dzięki za troskę i wodę. – rzucił za nim Amram
Przez resztę dnia nie dział się nic ciekawego. Wieczorem Fist pokazał dwa króliki, które wcześniej upolował. I jak poprzedniego wieczoru, zjedli, napili się i poszli spać. Noc była w miarę ciepła więc miało się dobrze spać, ale tak nie było. Niewiele minut po północy, Amram zbudził się z niewielki krzykiem. Fist nie wiedząc co się dzieje poderwał się tracąc równowagę i spadł z drzewa.
- Nic mi nie jest, nic mi nie jest – zaczął tłumaczyć Fist, Dragoones parsknął śmiechem, a Tajra zachichotała.
Ale gdy spojrzeli na kapłana, miny im zrzedły. Amram był cały zlany potem, oczami błądził gdzieś po ciemnościach. Gothar zaciekawiony nową sytuacja podszedł. Szturchnął kapłana, delikatnie spryskał mu twarz wodą. Kapłan się ocknął.
- Co się stało przyjacielu? Miałeś zły sen? – pytał Brumer, spojrzał na kapłana który się zaczął rozglądać.
- Nie, raczej wizje. Wizje pradawnej mocy, gdzieś uwięzionej, uwięzionej gdzieś w tych górach. Nie da się tego opisać.
- No ale już ci lepiej? Do świtu jeszcze trochę czasu zostało, powinieneś się jeszcze przespać, właściwie wszyscy powinniśmy się położyć. – stwierdził Dragoones
- Tak, już lepiej, nic mi nie będzie śpijcie.
- Dobrze połóżcie się wszyscy sprać, a ja będę czuwać przy Amramie, i tak już bym nie zasnęła, a rano porozmawiamy. – powiedział Layla, i usiadła koło kapłana.
Reszta się położyła i poszła spać dalej.

-------------------------------------------------------------------------------------

- Och jak mogłeś mu to zrobić? – spytał, zirytowany starzec.
- Nie przesadzaj, ta wizja da im do myślenia. Są już niedaleko miejsca „pierwszego objawienia”, musiałem go oswoić z myślą że może być gorzej. – powiedział drugi starzec uśmiechając się lekko. A pozostałych dwóch siedzących na krzesełkach się zaśmiało.

-------------------------------------------------------------------------------------

Jak przez ostatnie dni, wstali o świcie, zjedli, zebrali rzeczy i ruszyli. Droga nie była zbyt męcząca. Jedynie Amram, wydawał się nieco zmęczony, i rozkojarzony. Postanowili dać mu na razie spokój żeby doszedł do siebie. I stało się, przed południem weszli, na wzgórze i ujrzeli ruiny miasta, otoczonego drzewami, i wszystko stało w cieniu góry.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dragoones
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 24 Mar 2006
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pustkowia mustangów (Konin)
Płeć: Jegomość

PostWysłany: Pon 19:58, 08 Maj 2006 Powrót do góry

Ruiny miasta które widzieli wczoraj nie przybliżyły się ani odrobinę. Budowle zdawały się oddalać, na złość zmęczonym stopom podróżników. Droga stała się wyboista a niskie pagórki zmieniły się we wzgórza. Spacerując ścieżynką napotkali sporą grupę, dziwnych zwierząt. Coś jak jaszczurki, z długimi ogonami, pokryte pancerzem.
-Widziałem już coś takiego - powiedział Dragoones - na południu, niedaleko piaszczystych pustyń, spotyka się takie zwierzaki. Ale są malutkie. A widzicie tego wielkiego? To przewodnik stada. Sięgałby mi aż do pasa. Te zwierzęta mają dziwne wymiary.
-To miejsce jest przepełnione smutkiem - powiedział zmęczonym głosem Amram.
-I nie tylko wymiary - powiedział cicho Brumer. Popatrzcie na to. To chyba jakaś hybryda. Wszyscy zobaczyli wychodzącego z pobliskich krzaków białego niedzwiedzia, z kłami i pazurami błyskających metalicznie. Szerokie kolce przebijały mu skórę na plecach.
-To wszystko wskazuje na jakiegoś popapranego czarodzieja, lub alchemika.
-Może to wynik działalności krasnoludów?
-Albo miejsce kultu pradawnego boga - powiedział spokojnie Amram - te starożytne bustwa i ich wyznawcy, mieli nie całkiem równo pod sufitem...
Ze stojącego kilka mil przed nimi lasu dobiegł potężny, przejmujący ryk.
Wszyscy zamarli.
-Czy to jedyna droga?
-Tak.
-To nie zastanawiajmy się dłużej. Kto wie co może tu jeszcze siedzieć...Wszyscy rozejrzeli się z niespokojem.
-Pośpieszmy się.
Mozolnie zaczęli wspinać się w górę ścieżką. Po drodze spodkali tylko kilka żółwi pokrytych niebieskawą skorupą. Po kilku godzinach zaczęli szukać miejsca na obóz. Znaleźli go na skraju lasu. Miasto było coraz bliżej...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fistandantilus
Tańczący z Postami
Tańczący z Postami



Dołączył: 10 Wrz 2005
Posty: 1520
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jelenia Góra

PostWysłany: Pon 21:59, 08 Maj 2006 Powrót do góry

Noc mi neła im spokojnie. Nawet Amram nie miał aż takich problemów ze snem jak ostatnimi czasu. Kilka razy się ocknęli słysząć wycie z oddali. O świcie ruszyli w dalszą drogę. droga nie zmieniała się za bardzo. pieła się w góre, to znowu opadała. Jedyne co się zmieniło od ostatnich klku mil, to to że coraz czesciej pojawiały się dziwne zwierzęta. Odziwo żedne z nich nic nie robiło sobie z obecności ludzi. Dizwiąc się troche drużyna szła dalej, ponieważ żadne ze stworzeń im nie zagrażało. późnym popołudniem dotarli do miejsca gdzie zaczynały się ruiny. I tak szli, po starych uliczkach , między zrujnowanymi domami. Zwierzęta jakby z obawy, mijały to mijsce. zwiedzali upadłe miasto, znaleźli fontannę w której była woda. Napili się. Po czym ruszli dalej w głąb miasta. I odziwo znaleźli budynek, niezawalony, z całym dachem, jakby ktoś tu jeszcze mieszkał. Welkie drzwi były zamknięte, wiec musieli je wyłamac. Wdawało się ze bedzie to proste, ale tak nie było, sporo się namęczyli, ale w końcu sie udało. Weszli do środka. wielkie pomieszczenie było bogato zdobione, rzeźby, posągi, freski, malowidła, i inne piękne rzeczy, czasami zdobione złotem. Rozglądali się zafascynowani pięknem. Jako pierwsza odezwała się Layla.
- Co to za miejsce? - mówiła patrząc na ściany zdobione pładkorzeźbami - jak można był coś takiego zostawić.
- To jest świątynia bogów, ale niewiem czmu jest opuszczona, jak całe miejsce - powiedział Amram - widziałem to miejsce we śnie.
- Jak to we śnie? - pytała Tajra - wiedziałeś kiedyś o tym miejscu?
- Nie śniło mi się to tej nocy co się obudziłem z krzykiem, nic wiecej nie pamietam. Zapamiętanie snu to wielka sztuka. no ja pamietam tylko że widziałem to miejsce.
- Hmm... to ciekawe że przyśniło ci się to wtedy niedy się tu zbliżaliśmy - Dragoones powiedział, pogrążając się w zamilczeniu.
- Mówiełem, od pewnego czasu czuje jakąś wiezioną moc, moze to ma coś ze sobą wspulnego.
- A ja wam powiem, że chce mi sie spać, innym tez radze się przespać, mieliśmy cieżką podróż. A w mieście możemy zostać dłużej, jest tu woda, a za miastem zwierzęta, te dziwne i te normalne. - powiedział Fist kładąc się. A reszta poszła ze jego przykładem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Krige
Przyjaciel klanu



Dołączył: 16 Sty 2006
Posty: 985
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Wto 11:59, 09 Maj 2006 Powrót do góry

Starcy przyglądali się poczynaniom drużyny.
- Idą spać – powiedział jeden z nich, uśmiechając się lekko
- Ludzie muszą spać z nocy na noc by odzyskać stracone za dnia siły
- W takim razie zobaczymy ile tych sił im pozostało – mówiąc to starzec uśmiechnął się złowieszczo i zamyślił na chwilę.
- Niech się dzieje wola nasza...

(...)

Drużyna już dawno spała, noc była nadzwyczaj spokojna w obliczu stworów i zwierząt jakie otaczały miasto. Nie wszystko jednak było tak spokojne jak się wydawało...
Dragoones obudził się z dziwną świadomością że coś niebezpiecznego zbliża się do miasta.
moja świadomość mnie jeszcze nigdy nie zawiodła – pomyślał i zaczął budzić resztę
- obudźcie się, tu nie jest bezpiecznie!
- co się stało? Czemu nas zrywasz ze snu?
- mówię wam, musimy uciekać!
Wszyscy już się obudzili i przygotowali do dalszej wędrówki, kiedy wyszli ujrzeli coś, czego nikt wcześniej nie widział...
Był to smok krążący nad miastem, jednak nie taki zwykły smok, jego łuski były wytworzone z metalu, zamiast przednich kończyn miał dwa wielkie szpony, a jego ogon był naszpikowany ostrymi kolcami.
Wszyscy zamarli w bezruchu, licząc na to że stwór ten ich nie zauważy, tak jednak się nie stało. Smok od razu po wylądowaniu, przejrzał się po drużynie, dokładnie obejrzał każdego z nich, po czym rozwarł swą wielką paszczę, i ryknął w ich kierunku...

(...)

Staruszek który przywołał bestię był wyraźnie zadowolony, świetnie się bawił patrząc na ogrom Platynowego Smoka, wobec marnych ludzi i jednego elfa.
- Wiesz bracie, że oni mają przeżyć?
- Oczywiście, spójrz – powiedział wesoły starzec wskazując na czarną postać, pośpiesznie zmierzającą w kierunku miasta...

(...)

- Trzeba się bronić – powiedział Dragoones wyjmując miecz – Ten smok dokładnie wie po co przybył...
- Po nas – dokończył Invir, naciągając cięciwę łuku.
- Mamy jakieś szanse? – spytał Fist wyjmując swoje nowe sztylety.
- Zawsze są szanse, mogą być nawet nikłe, ale zawsze są – skwitował Amram tworząc kulę ognia.
- Nie chce was martwić, ale to co widzę na jego ciele to platyna... – odezwał się Brumer, wycofując się nieco do tyłu...
- Nadal sądzisz Amramie że mamy jakieś szanse? – Spytała wyraźnie zrezygnowana Tajra
- Nie marudź, dobądź broni i stań do walki – Layla wyraźnie pogrążyła się w transie. - Gothar potwierdził jej słowa wyjmując swój ametystowy miecz.
Drużyna była już gotowa do walki z bestią, stanęła w szyku obronnym i wyczekiwała na to co zrobi smok.
Smok widząc ustawienie drużyny, zionął ogniem między nich.
Layla, Amram, Tajra i Invir uniknęli ognia odskakując na lewo, Fist, Dragoones, Gothar i Brumer zostali po prawej stronie płomieni, Odłączając się od reszty.
- On nie zaatakował, chciał nas tylko rozdzielić by zwiększyć swoje szanse – Stwierdził wyraźnie zaskoczony inteligencją smoka Dragoones.
- Therionie – zaczęła Layla – Dodaj nam sił w tej walce – po chwili miecz Layli czął świecić błękitem, a pioruny skakały po ostrzu i tańczyły wokół niego.
- Teraz nasz ruch, Do Boju! – Krzyknął Invir, puszczając strzałę w kierunku Smoka, strzała ta odbiła się od pancerza smoka nie robiąc mu większej szkody.

(...)

- Chyba jednak przesadziłeś… - Jeden ze starców był wyraźnie zaniepokojony – Chcesz chyba, żeby przynieśli oni krwawnik prawda?
- Nie martw się – dadzą sobie radę, wystarczy że wytrzymają, jeszcze trochę…

(...)

Część drużyny po lewej stronie ściany ognia rzuciła się na smoka.
Amram ciskał w niego kulami ognia, które odbijały się od platynowych łusek i niszczyły pobliskie pozostałości po budynkach.
Invir bezskutecznie próbował znaleźć przerwę w smoczym pancerzu
Layla i Tajra tańczyły wokół smoka próbując przebić się przez łuski.
- Fist! Celuj w oczy! To jedyne punkty nieosłonięte pancerzem! – Powiedział Dragoones wskazując na łeb smoka.
Fist uczynił tak jak zaproponował Dragoones, cisnął swoje sztylety w smoczy łeb.
Smok jednak zauważył ten manewr i zasłonił się skrzydłem, Sztylety przebiły się przez cienką warstwę platyny, i utknęły w smoczym skrzydle. W odwecie smok puścił w kierunku Fista ognistą kulę, której Fist z łatwością uniknął.
- To na nic! – krzyknął Brumer wycofując się coraz bardziej – ja proponuję odwrót! – dodał i schował się za małym murkiem otaczającym świątynie.
niech tak będzie – pomyślał zrezygnowany Dragoones…

(...)

- Taaaak – powiedział przeciągle jeden ze staruszków
- Cierpliwość popłaciła, zaraz ujrzycie, czemu…

(...)

- ODWRÓT! DO ŚWIĄTYNI! – Krzyknął Dragoones, a wszyscy zaczęli się wycofywać.
Wtedy sokoli wzrok Invira spostrzegł jakąś postać na skraju drogi prowadzącej do świątyni. Postać ta, klęknęła, wyciągnęła jakiś mały kij oraz ogromny łuk, nie podobny do żadnego jakiego Gothar widział w życiu. Kij, który trzymała postać z niemałym trzaskiem się wydłużył, z obu końców strzeliły przedłużenia. Z jednej strony dodatkowo wystrzeliły lotki, a z drugiej sporej wielkości grot… Była to Metalowa Strzała, teraz idealnie pasująca rozmiarami do łuku. Klęcząca postać, naciągnęła cięciwę łuku, słychać było trzaski metalu, jakby przeskakująca zapadka na kole zębatym. Kiedy trzaski te ucichły wielki łuk spuścił zapadkę, a wielka strzała poleciała w kierunku smoczego łba. Strzała trafiła w smoczy czerep z hukiem, miażdżąc platynowy pancerz i czaszkę bestii, przeleciała na wylot, niszcząc po drodze wiele murów i pozostałości po budynkach. Zatrzymała się dopiero wbijając się podłużnie w mur, przy okazji niszcząc go doszczętnie...
Smok zachwiał się jeszcze, po czym padł martwy na ziemię.
Wszyscy byli ogromnie zdumieni potężnej siły łuku, który wypuścił tą strzałę. Jedynie Invir nie przyglądał się Smoczemu ścierwu, Patrzył na postać w czarnej masce, która zbliżała się do drużyny…

(...)

Staruszek który przywołał smoka był wielce uradowany tego co się wydarzyło.
- i z czego się cieszysz? O to ci chodziło?
- Owszem – odpowiedział staruszek, chichocząc co chwile
- Zaginiony się odnalazł – skwitował zagadkowo jeden ze starców, przyglądających się zaistniałej sytuacji…

(...)

Invir już naciągnął cięciwę swego łuku, kiedy zatrzymał go Amram
- poczekaj, on nam przecież życie uratował, może chce się z nami tylko zaprzyjaźnić?
Postać w masce, zbliżyła się do drużyny, każdy mógł dostrzec teraz, że z postury i postawy wygląda znajomo...
- Krige? – spytał(a)

(...)

no i czekam aż ktoś spyta jak się tu znalazłem Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Krige dnia Wto 13:49, 09 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Amram Ostatni Pomazaniec
Wysłannik Miasta Schronienia



Dołączył: 22 Sty 2006
Posty: 480
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto Schronienia

PostWysłany: Wto 13:45, 09 Maj 2006 Powrót do góry

Amram poznał zaginionego towarzysza podróży. Tak... to był Krige. Wrócił.
- Jak udało Ci się nas odnaleźć? Cieszymy się, że nic Ci nie jest!
Mężczyzna zdjął maskę. Faktycznie, był to Gwardzista Krige.
Usiadł na kamieniu i zaczął opowiadać:
- Witajcie kochani. I ja się cieszę. Po walce z nekromantą straciłem przytomność to wiecie, ale potem doznałem wizji... obrazy latały mi w myślach układając się w logiczną całość. Orzeł… Smok… Miasto Tunelów… Bitwa Krasnoludów… Zielone Gobliny… Mechaniczny Łuk i Metalowe Strzały... Miasto, Ruiny… Znowu Smok… tyle tylko widziałem. Potem to zaczęło się wypełniać.
Obudziłem się na grzbiecie Orła, nie wiem jak się na nim znalazłem, Orzeł ten widząc że się przebudziłem zbliżał się do lądowania. Wylądował na skraju lasu, ja zszedłem z jego grzbietu, podziękowałem za przejażdżkę i łyknąłem trochę ziół, słabo się czułem i wogle, ale mniejsza z tym. Kiedy orzeł wzbił się w powietrze, ujrzałem tego – tu wskazał na leżące smocze ścierwo – Smoka który chwycił orła i go po prostu zżarł, poprzysiągłem zemstę… - Krige odwrócił się i uśmiechnął w kierunku smoka mówiąc – pomszczony…
- i co dalej?
- potem poszedłem dróżką, prosto przed siebie, nie wiedziałem dokąd idę, ale po paru godzinach marszu ujrzałem dolinę z karmazynową rzeką, w dolinie tej trwała bitwa krasnoludów i zielonych goblinów, a po drugiej stronie doliny widziałem was! Uciekaliście z tego miejsca i zniknęliście w głębi lasu, ja żeby was gonić zszedłem do doliny, musiałem się przerwać przez toczącą się bitwę, a że krasnoludów lubię z ich rzemieślniczych zdolności, to im pomogłem, bitwę wygraliśmy a oni w podzięce sprezentowali mi nowe uzbrojenie, miecz i ten wspaniały łuk wraz z strzałami, mówili że to najnowocześniejsza broń jaka istnieje. Przyjąłem prezent i ruszyłem waszym tropem… I jak widać dogoniłem was dopiero teraz a uzbrojenie bardzo się przydało – skwitował Krige wskazując na smoka.
- Aha i jeszcze coś – Krige podszedł do smoka, wdrapał mu się na grzbiet i korzystając z miecza, wyrwał mu jedną łuskę, pokazał ją reszcie i spytał zadowolony – Ładna tarcza, prawda? Very Happy
Wszyscy przytaknęli. Krige poszedł jeszcze po swoją strzałę. Wrócił do kompanów i spytał
– to co teraz robimy?

(...)

Drużyna ruszyła w dalszą drogę przed siebie w poszukiwaniu upragnionych kwiatów. Wieczorem rozłożyli obóz i rozpalili ognisko.

Amram znowu nie spał spokojnie. Miał sen...

Szedł drogą przed siebie. Czuł się źle. Obejrzał się za siebie, było tam zrujnowane miasto, które minęli niedawno. Tak... We śnie znajduje się w miejscu, które istnieje naprawdę. Ruszył dalej. Poczuł na sobie ogromne jarzmo, jego głowa załamała się pod naporem ciężaru. Dłoń miał mocno zaciśniętą.
Gdy szedł przed siebie, mijał ogromne głazy, aż w końcu dotarł do miejsca gdzie stały wysokie kamienne pale. Było ich kilkanaście. Choć wcale tego nie chciał, mimowolnie szedł dalej. Zachowywał się tak, jakby wiedział po co tu przyszedł, choć w rzeczywistości tak nie było.

Minął pierwszy pal i zatrzymał się przy drugim. Zwolnił uścisk dłoni... Już miał dokonać czegoś ważnego, choć nie wiedział, co to takiego. Jednak stało się coś okropnego. Z naprzeciwka wyskoczyli Dragoones i Fistan, dzierżąc w dłoniach znalezioną niedawno dłoń. W ich oczach była ślepa nienawiść, skierowana przeciw niemu i przeciw wszystkiemu, co ich otacza. Fist zamachnął się i cisnął sztyletem w jego stronę, który wbił się w samo serce. Dragones wyciągnął ostrze przeciw niemu i właśnie miał odciąć mu głowę, kiedy Amram obudził się.

Zerwał się. O dziwo, nikt z drużyny nie spał. Stali, pochyleni nad kapłanem i przyglądali mu się ze zdenerwowaniem. Był cały spocony... Spocony żywą krwią... Gothar przyglądał się w rozbiegane oczy kapłana i próbował z nich coś wyczytać.

- Już... już wszystko rozumiem - szepnął Amram. - Już wiem...
- Co takiego? - zapytał Gothar. - Co znowu Ci się śniło.
- Wyjaśniło się wszystko.
Kapłan usiadł i przemył skrwawioną z napięcia twarz. Nikt się nie odzywał, tak byli zadziwieni. Amram sięgnął do kieszeni i wyjął z niej dwa przedmioty.
Wszyscy wstali na równe nogi. Trzymał w ręku naszyjnik oraz amulet. Ale nie były one zwyczajne. Naszyjnik przybierał kształt wijącego się węża a amulet miał wyrysowany wizerunek bestii.

- Tak, kochani. "Żmija owija się wokół szyi
A niedźwiedziołak mieści się w dłoni." To te dwa przedmioty. O dziwo, znalazłem je w krasnoludzkich tunelach, to jak zrządzenie losu...
- Ale dlaczego nam nie powiedziałeś?! - krzyknęła Leyla. - Przecież to było już kilka dni temu!
- Myślałem intensywnie, za wszelką cenę staralem się rozwiązać tę zagadkę. A jestem raczej typem samotnym, wolę myśleć sam. A teraz posłuchajcie.
"gdy już stanie się łuna
To znak, że najwyższy czas."

Tą łuną była najprawdopodobniej czerwień rzeki, zanieczyszczonej przez hobgobliny. To od tamtej chwili proroctwo zaczęło wywierać na nas wpływ. To nas wtedy wybrało.
- Chyba Ciebie - wtrącił Brumer.
- Nie! Nas wszystkich. Broń, którą znalazł Fist, również nie jest zwykła.

"Pojawią się: Eliarim;N dziesięć kamieni E piętnaście kręgów."

Dam głowę, że Eliarim to miasto, które minęliśmy. Eliarimowie to dawni mieszkańcy, ludzie, którzy dziś już nie istnieją, a o których słuch zaginął. Taka jest moja interpretacja. "N", oznacza drogę na północ, którą dziwnym trafem obraliśmy.

Resztę proroctwa ujrzałem w swym śnie. "Dziesięć kamieni" - miniemy je, idąc dalej, jestem tego pewien. "E" - skręcimy na wschód, a wtedy "piętnaście kręgów" spotkamy. Śniło mi się, że napotkałem na swej drodze krąg złożony z kilkunastu kamiennych posągów, wysokich na kilkanaście łokci. Krąg jest jeden, piętnaście jest pali.

"Po drugim osiem chmur na niebie i Ziemia, gdy to nastąpi zakończ i odpowiedz."

Po drugim - w moim śnie podeszłem do drugiego pala i zatrzymałem się przy nim a moja dłoń przypomniała mi o amulecie niedźwiedziołaka. To wszystko ma sens. Niestety, nie znam końca, gdyż miałem wizję potęgi broni Dragonesa i Fista. Ona może nam wiele namieszać, sądzę, że powinniśmy ją pozostawić...
- To co mówisz, jest oszałamiające - rzekł Fistan - Ale nie rozumiem, jak to pozostawić? Co widziałes?

Amram opowiedział o tym co stało się dalej. Tej nocy już nie spali, rozważając nad zakończeniem proroctwa. Postanowili uradzić, czy pójdą drogą wyznaczoną przez słowa listu...

(...)

Dwaj starcy przypatrywali się obozowi z daleka.
- Ten kapłan może nieźle namieszać w naszych planach. Musimy się go pozbyć...
[/url]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Krige
Przyjaciel klanu



Dołączył: 16 Sty 2006
Posty: 985
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Śro 19:11, 10 Maj 2006 Powrót do góry

nastał już ranek, nikt tej nocy nie spał, wszyscy całą noc byli pogrążeni w rozmyślaniach nad interpretacją wizji Amrama.
- Nie ma co dalej tak tu siedzieć i myśleć - powiedział Krige, był dosyć spokojny, ponieważ uważał że przepowiednia go ominęła, wszak podążał on nieco innym traktem niż reszta.
- Masz rację, musimy iść...

(...)

- Ten kapłan stanowi dla nas zagrożenie...
- co proponujesz?
Starzec który pierwszy zabrał głos zamknął oczy i skupił się nad drużyną...
- Taaak... Zaraz rozwiążemy problem...

(...)

wszyscy już się zebrali do dalszej drogi i ruszyli na północ, drogą którą wyznaczała przepowiednia. Maszerowali tak dobre pół dnia, aż w końcu doszli do rozwidlenia dróg, jedna prowadziła dalej na północ, druga skręcała na wschód.
- Którą drogę wybieramy?
- Ja proponuję się przeciwstawić tej niedorzecznej przepowiedni i ruszyć na północ.
Po tych słowach w oddali dało się słyszeć przeraźliwe ryki...
- To Demony - twierdził ze spokojem Dragoones
- Żadne zwierze nie jest w stanie wydobyć z siebie takiej poezji bulu i cierpienia... - wszyscy aż się wzdygnęli po tych słowach.
- Więc jednak idziemy na Wschód? A może zdołamy ich pokonać?
Na chwilę drużyna zamarła w ciszy...
Ciszę tą przerwał(a)...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin